Prolog
Zgrupowanie w Spale ruszyło pełną
parą. A przynajmniej tak sądzili
wszyscy. Zawodnicy trenowali na najwyższych obrotach, ćwiczyli na sto dziesięć
procent, starając się być w jak najlepszej formie na zbliżający się wielkimi
krokami turniej w Tokio. Trenerzy znów siedzieli do późnych godzin nocnych,
analizując każdy element gry przeciwników, statystycy maltretowali różnorakie
programy, starając się znaleźć nawet najmniejszą wadę zawodnika, a
fizjoterapeuci skutecznie znęcali się nad mięśniami siatkarzy, by doprowadzić
je do stanu, jako takiej używalności.
Jednak coś było nie tak. Philippe
Blain wiedział to doskonale, ale nie mógł dojść co mu nie pasowało. Przez ponad
tydzień był świadkiem jak zawodnicy regularnie coś psuli, zatrzaskiwali się w
toaletach lub schowkach na miotły lub też gubili się nawzajem. Jakaś bliżej
nieokreślona siła sprawiała, że zgrupowanie przypominało trochę letni obóz dla
młodzieży w wieku gimnazjalnym. Oczywiście mówiono, ze siatkarze to takie
wyrośnięte dzieci, ale chyba ni aż tak!
– Zator,
oddawaj te cholerne buty!
Któregoś wieczoru drugi trener szedł sobie spokojnie spalskim korytarzem, kiedy nagle usłyszał przeraźliwy wrzask pewnego wyrośniętego środkowego, który zwykle zachowywał się wyjątkowo cicho i spokojnie. Sekundę później z jednego z pokoi wypadł roześmiany libero z ogromnymi butami powieszonymi na uszach za sznurówki. Za raz zanim biegł wciekły Marcin Możdżonek w samych skarpetkach. Obydwaj minęli Blaina, zupełnie nie zwracając uwagi na jego przerażoną, zdekoncentrowaną minę. Prawie zderzyli się za to z nadchodzącymi z przeciwnej strony Karolem i Andrzejem, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie.
Któregoś wieczoru drugi trener szedł sobie spokojnie spalskim korytarzem, kiedy nagle usłyszał przeraźliwy wrzask pewnego wyrośniętego środkowego, który zwykle zachowywał się wyjątkowo cicho i spokojnie. Sekundę później z jednego z pokoi wypadł roześmiany libero z ogromnymi butami powieszonymi na uszach za sznurówki. Za raz zanim biegł wciekły Marcin Możdżonek w samych skarpetkach. Obydwaj minęli Blaina, zupełnie nie zwracając uwagi na jego przerażoną, zdekoncentrowaną minę. Prawie zderzyli się za to z nadchodzącymi z przeciwnej strony Karolem i Andrzejem, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie.
– Trenerze – zwrócili się do Francuza dwaj
przyjaciele – nie widział trener Bartka?
– Bartka? – Philip popatrzył na nich zdziwiony. –
Nie, nie widziałem Bartka.
Wrona przeklną pod nosem, po czym
widząc pytające spojrzenie trenera, zaczął się szybko tłumaczyć.
– Chcieliśmy sobie z nim w bierki zagrać, ale
nigdzie nie możemy go znaleźć. Sprawdziliśmy wszędzie, zaczynając od jego
pokoju, przez stołówkę na kotłowni kończąc.
– Byliście w kuchni?
– Byliśmy.
– W piwnicy?
– Byliśmy.
– W piwnicy?
– Też.
– Wszystkie schowki na miotły przetrząsnęliście?
– Przetrząsnęliśmy.
– A
dach sprawdziliście? – westchnął
Philippe. Coraz bardziej zastanawiał jak długo jeszcze wytrzyma w tym cyrku i
co zrobić by sytuacja się bardziej nie pogorszyła.
Środkowi wymienili ze sobą
zaskoczone spojrzenia, po czym synchronicznie odwrócili się na pięcie i pognali
w bliżej niezidentyfikowanym kierunku.
Ku ich zdumieniu naprawdę znaleźli
Kurasia, siedzącego spokojnie na dachu.
A Philippe stwierdził, że ma do czynienia
z przypadkiem beznadziejnym.
***
Miejsce zbrodni nie było dla Zosi jakimś wielkim zaskoczeniem. W swojej karierze w Scotland Yardzie zwiedziła mnóstwo obskurnych bloków, zamieszkanych przez mało przyjemne towarzystwo.
– Po
tej akcji kończę z tym wszystkim – mruknęła, dokładnie przyglądając się zwłokom
jakiegoś dresiarza. – To nie na moje nerwy.
– Przecież
masz dopiero trzydzieści pięć lat – zdziwił się stojący obok Greg. Jego
przyjaciółka spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem, nawet nie próbując się z nim sprzeczać. Odkąd na ekranach wszystkich
urządzeń elektrycznych w Wielkiej Brytanii pojawiła się twarz pewnego inteligentnego
przestępcy zwanego Jim Moriarty, śledczy co chwilę dostawali informację o
kolejnych przestępstwach rzekomo popełnionych przez niego.
Kobieta westchnęła głęboko i
zmęczonym ruchem ręki przeczesała niezbyt długie, czarne włosy. Od paru tygodni
spała po trzy, cztery godziny na dobę, prawie cały dzień spędzając na
sprawdzaniu, które zgłoszenia mogą mieć coś wspólnego z Jim’em, a które nie.
Jeszcze raz spojrzała na ciało. Mężczyzna
koło czterdziestki, ubrany w czarny, sprany dres wyglądał na ofiarę zwykłej
pijackiej bójki. Jednak świadkowie zabójstwa twierdzili, że oprawcy mieli na
sobie dziwne maski i wykrzykiwali coś na temat powrotu swojego mistrza.
– Nie
ma sensu wzywać Sherlocka – powiedziała, rozglądając się po zdemolowanym
mieszkaniu. – Jedyne co tu znajdziemy to trochę krwi ofiary i trochę gazet pod
gruzami. – Kopnęła kawałek tynku. Lestrade chciał coś powiedzieć, ale w tym
momencie do jego uszu dotarła dobrze mu znana ścieżka dźwiękowa z pewnej
słynnej kreskówki o niebieski ludzikach.
– Tak? –
Zosia odebrała telefon, oddalając się parę kroków od przyjaciela. – Philippe? –
szybko przeszła z angielskiego na francuski. – Tak, chyba mam czas. Beznadziejny przypadek,
powiadasz? – Zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad tym co usłyszała.
Spojrzała szybko na Grega, upewniając się, że ten nie rozumie ani słowa. –
Wiesz co, chyba jestem wstanie was uratować. Oczekuj mnie w Spale – powiedziała,
kończąc rozmowę i uśmiechając szeroko.
– Co
jest? – zapytał inspektor. Nie lubił kiedy nie rozumiał co mówią inni, a
szczególnie kiedy była to Zosia.
– Biorę
urlop – powiedziała, zbierając swoje rzeczy. – Długi urlop, co najmniej trzy
miesiące – dodała, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Była przygotowana na to,
że dostrzeże w nich zaskoczenie i dezorientacje, a zobaczyła… smutek,
przerażenie. Nie rozumiała tych emocji.
– Co
jest ważniejsze od Moriartiego? – wychrypiał nieprzytomnie.
– Siatkówka, Gerg. – Kobieta uśmiechnęła się
chytrze. – Polska siatkówka.
Witam wszystkich czytelników!
Właśnie przeczytaliście prolog
najdziwniejszego opowiadania w mojej karierze. Ze względu na moje prywatne
widzimisię, publikuje je z innego konta niż zazwyczaj. Od razu informuję, że
rozdziały będą dodawane nieregularnie, zależy jak będę wyrabiać z tekstami na
pozostałe dwa blogi. Aby czytać dalej tę historię nie jest wymagana znajomość
serialu „Sherlock” – główna bohaterka wszystko będzie wyjaśniać.
Od razu informuję, że opowiadanie
normalne nie będzie. Jeszcze nie wiem co wymyśli mój zrąbany umysł, ale na
pewno nie będzie to dobre dla waszych mózgów.
Czytacie na własną
odpowiedzialność!
Omg :O naprawde zapowiada sie rewelacyjnie!świetny pomysł i ciekawie pisane. Jestem bardzo ciekawa co sie dzieje w Spale :D czekam na kolejny :*
OdpowiedzUsuńTrafiłaś na dobry grunt bo zarówno ja jak i Martina jesteśmy fankami Sherlocka. Mój kochany Moriarty❤
OdpowiedzUsuńOpowiadanie zapowiada się całkiem ciekawie i na pewno będę zaglądać. A że nie jest normale to nawet mi pasuje. Fanka Edwarda Hyde'a nie może być normalna. 😉
Co to za blog, co to za historia? Zobaczyłam Sherlocka w zakładce z bohaterami i bez chwili namysłu stwierdziłam, że tu zostaję! Nieważne, że czas jest moim wrogiem, że powinnam czytać Wesele, że powinnam rozwiązywać zadanka z matematyki - to jest ciekawsze! :D
OdpowiedzUsuńW Spale dzieje się coś dziwnego, pytanie co... A może Blain ma tylko jakieś urojenia? Źle analizuje informacje i tak naprawdę wszystko jest w jak najlepszym porządku? A może to Moriarty jest odpowiedzialny za spalskie zamieszanie? XD No dobra, to chyba najmniej realna opcja, ale co tam. Nikt o tym pewnie nawet nie pomyślał, więc jeśli okaże się prawdziwa, będę tą, która jako jedyna to przewidziała. Haha!
Będę wyczekiwać z niecierpliwością ciągu dalszego.
Oczywiście dodaję opowiadanie do obserwowanych.
Całuski :*
A w wolnej chwili zapraszam do siebie.
zostan-z-nami.blogspot.com
Nienormalne opowiadania to coś dla mnie. :D
OdpowiedzUsuńZaczyna się bardzo ciekawie, jest dość tajemniczo, podoba mi się! ;)
Oj, siatkarze czasem mogą się zachowywać jak wyrośnięte dzieci, zdecydowanie. Że coś psują, to raczej norma. Że się mogą zatrzasnąć w kiblu - też. (w tym miejscu pozdrawiam cieplutko Zatora).
Ale że to niby Drzewo tak przeklinał? To do niego niepodobne! Pan Drzewo przecież zawsze czaruje swoją elokwencją i wykwintnością wypowiedzi. :D
Wprawdzie, jak przeczytałam o tym, że środkowy zachowywał się wyjątkowo cicho i spokojnie, to pomyślałam o kimś innym, niż Muratore (jezu no, o kim innym ja bym mogła myśleć? Aj, to moje zboczenie), ale on przecież też raczej należy do spokojnych, więc taki wybuch złości to u niego zdecydowanie nie było nic normalnego.
Zator lata z czyimiś butami po korytarzu? Dobrze, że nie z gołym pindolem, jak u mnie. xdd
Siurak, złaź z tego dachu, bo się jeszcze zabijesz, i Cię Twój współlokator będzie opłakiwał. A tego to ja nie zniosę.
Postać Zosi zapowiada się arcyciekawie. Beznadziejny przypadek? Czyżby miała przemówić do rozumu tym ćwierćmózgom? No, zobaczymy, ale zainteresowało mnie to strasznie.
Pozdrawiam. :)
Opowiadanie dodaję do obserwowanych.