Bartosz Kurek nie był
człowiekiem, który miał pecha. Owszem zdarzała się, że czegoś zapomniał, coś
zgubił, lub w coś przywalił, ale zdarzało się to z częstotliwością typową dla
przeciętnego człowieka. Dlatego też kiedy spokojnie szedł sobie na poobiedni
trening nie przypuszczał, że spotka go coś dziwnego, niezwykłego i
niespotykanego.
Idąc sobie spalskim korytarzem
zauważył w pewnym momencie monetę, leżące na wykładzinie. Ktoś mu kiedyś
powiedział, że jeśli się taki znaleziony pieniążek podniesie i podmucha, to
będzie się miało szczęście. Kuraś postanowił więc po szanowną dwuzłotówkę się
schylić. Ale zamiast przykucnąć lub normalnie pochylić się do przodu, wyszło mu
coś na wzór jaskółki. W takim wypadku prawa fizyki podziałały na jego
niekorzyść. Przychylił się gwałtownie w lewo i wyrżnął o ścianę. Ta jednak
zamiast stać jak stała, nabijając mu parę siniaków, osunęła się pod nim, a
siatkarz wpadł do tajnego szybu, takiego jak w słynnej kreskówce „Scooby Doo”.
Przeturlał się po pochyłej
powierzchni dobre dziesięć metrów i wylądował w jakimś zimnym, ciemnym
pomieszczeniu. Mrucząc pod nosem różnorakie wyrazy nie nadające się do
przytoczenia w tekście, powoli podniósł się z ziemi i zaczął macać pobliskie ściany w
poszukiwaniu jakiegoś włącznika. W końcu udało mu się znaleźć nie duży dyngs,
więc uradowany tym sukcesem nacisnął go.
Pod sufitem zapaliły się duże,
neonowe lampy, oświetlając ogromne pomieszczenie. Wszędzie, jak okiem sięgnąć,
stały wysokie urządzenia, przypominające stare komputery z początków
dwudziestego wieku. Tam gdzie była jeszcze jakaś wolna przestrzeń, postawiono
toporne, drewniane biurka, zawalone pożółkłymi papierami.
Bartek powoli zaczął iść w
kierunku jednego z urządzeń. Nie miał pojęcia gdzie jest ani jak się stąd
wydostać. Pierwszy raz zdarzyła mu się taka sytuacja, a to sprawiało, że czuł
się jeszcze bardziej ogłupiały niż zwykle.
Jak zaklęty obszedł całe
pomieszczenie. Na pierwszy rzut oka radne z urządzeń nie działało, a na pożółkłych
papierach nie znalazł niczego ciekawego. Zresztą niektóre notatki robione były
po niemiecku, hiszpańsku albo francusku.
W pewnej chwili dostrzegł coś
ciekawego. Tuż przy podłodze, na ogromny, stalowym panelu świeciła się małe,
czerwone światełko. Światełko należało do pendrive w kształcie koniczynki,
wetkniętego jakby na siłę w port usb.
Zaciekawiony cóż to takiego,
Bartuś chwycił mocno za nośnik i spróbował go wyjąć. Nic to nie dało, ale
ponieważ był człowiekiem, który się nie poddaje, to spróbował jeszcze raz. I
jeszcze raz. I jeszcze raz. Dopiero za dziesiątym razem jego starania
przyniosły zamierzony efekt.
Ale na jego nieszczęście miły one
także skutki uboczne. Na urządzeniach zaczęły się zapalać kolejne kolorowe
kontrolki, a wszystko zaczęło pracować z głośnym szumem. Jednocześnie coś
wprawiło całą hale w niekontrolowane wstrząsy.
Przerażony siatkarz patrzył na to
wszystko, cały czas trzymając w ręku małą koniczynkę i cofając się powoli w
stronę, z której przybył. Próbował
myśleć racjonalnie, logicznie, a’la Paweł Zagumny, ale jego mózg odmówił
posłuszeństwa i stwierdził, ze zajmie się monte. I tylko monte.
W pewnym momencie jedna z lamp
zakołysała się gwałtownie po czym spadła tuż pod nogami atakującego.
Potem wszystko potoczyło się
bardzo szybko. Kura pisnął jak mała dziewczynka, obrócił się na pięcie i zaczął
uciekać z prędkością światła. Kluczył między wysokimi, szumiącymi przeraźliwie
urządzeniami, wypatrując drogi ucieczki. Kiedy w końcu dostrzegł szare drzwi,
wtapiające się w ścianę, bez zastanowienia otworzył je i wpadł do jakiegoś
dusznego pomieszczenia.
O
tym, że jest w kotłowni dowiedział się dopiero wtedy kiedy przyrżnął głową w
metalową rurę i stracił przytomność.
***
Wybuchła ogólnie pojęta panika.
Przynajmniej wśród siatkarzy, którzy zachowywali się tak jakby zaraz miał
nastąpić koniec świata, atak zombie klonów lub ogromnych misio żelków. Bieniek
siedział na podłodze z podkulonymi nogami i kiwając się w przód i w tył powtarzał, że nie chce umrzeć. Zator
przytulił się do swojego ukochanego środkowego po czym płaczliwym głosem zaczął
go przepraszać za wszystkie wyrządzone mu krzywdy. Karol Kłos wytrzasnął skądś
długopis i kartkę by, recytując Hamleta, zacząć spisywać swój testament. A jego
najlepszy kumpel wraz z paroma innymi zawodnikami wpadł w szeroko pojętą
histerie.
Ziemia nadal się trzęsła.
– Spokój! – wrzasnęła Zosia. Momentalnie zapadła
cisza jak makiem zasiał. Nawet grunt z wrażenia się uspokoił i stanął. – I to
jest poprawna wersja wydarzeń. – Przez parę sekund mierzyła wzrokiem każdego
siatkarza po czym zwróciła się do nich stanowczym tonem: – Drzewo, jego kumpel, Szekspir od siedmiu
boleści i jeszcze… – zamyśliła się – ty
i ty. – Wskazała po kolei na Wronę i Kubę Jarosza. – Idziecie ze mną. Sprawdzimy
piwnice, a reszta przeszuka pozostałe części ośrodka. Trzeba znaleźć tego
waszego kolegę zanim coś sobie zrobi.
– Jeśli już sobie nie zrobił – prychnął pod
nosem Jarosz, na co jego kumple zareagowali niepewnym chichotem. Nowa pani
kierownik przewróciła oczami, warknęła coś po francusku ( Philippe z trudem
opanował wybuch śmiechu) po czym szybkim krokiem opuściła pomieszczenie. Za nią
szybko podążyli wybrani zawodnicy, obawiając się ewentualnych konsekwencji.
***
– Mam dwa pytania…
– Przyniosłeś kawę, jak miło.
– Ej, to moja kawa.
– Już nie.
Siedzieli na lotnisku w Monachium
i czekali na lot do Warszawy. A dokładnie to Sherlock siedział na niewygodnym,
metalowym krześle i przeglądał coś w Internecie, a Greg stał nad nim ,
wpatrując się z niedowierzaniem jak detektyw wypija jego kawę.
– Miałeś jakieś pytania. – Holmes nawet nie
spojrzał na inspektora. Ten westchnął głęboko i w myślach po prosił wszystkich
świętych o anielską cierpliwość. Bo ludzka mu już nie wystarczała.
– Po pierwsze: dlaczego to właśnie mnie
zaciągnąłeś na tę cholerną wycieczkę właśnie mnie?
– Droga eliminacji. Molly jest u rodziny, pani
Hudson boi się latać, a jedyne co interesuje Johna w tej chwili to kaszki, zupki i pieluchy.
– Mogłem to przewidzieć.
– Mogłeś. Ale tego nie zrobiłeś.
Zapadł cisza. Oczywiście jeśli na
lotnisku może być cicho. Sherlock nie zwracał jednak uwagi na otaczających go
ludzi i z wyjątkowa zawziętością pracował na swoim laptopie. Co pewien czas
mruczał pod nosem jakieś bliżej nieokreślone wyrazy, których Lestrade nie był
wstanie zrozumieć.
– A jakie jest drugie pytanie? – w końcu odezwał
się detektyw.
– Dlaczego lecimy przez Monachium? – To była
chyba jedna z najbardziej nielogicznych decyzji o jakich słyszał Greg.
Sherlock chciał coś odpowiedzieć,
ale w tym momencie z lotniskowych głośników popłynął szorstki, damski głos,
wygłaszający jeden z najstraszniejszych komunikatów dla każdego podróżnego.
– Szanowni Państwo, z przykrością informujemy,
że z powodu fatalnych warunków pogodowych wszystkie loty są chwilowo odwołane.
***
– Szczur! – Donośny pisk Karola Kłosa poniósł
się po całej kotłowni Zabierzcie go ode mnie, zabierzcie! – Wydając z siebie dźwięki godne przerażonej nastolatki,
atakujący schował się za plecami swojego najlepszego przyjaciela.
– Nie szczur tylko nogi, ślepoto jedna – zaśmiał
się Jaro.
– Nogi?
– Bartek?!
– Bartuś, skarbie ty mój, gdzieś ty się
szlajał?!
Siatkarze jak jeden mąż rzucili
się na nieprzytomnego kolegę i zaczęli proces przywracania go do stanu
używalności. Zosia nie przyglądała się uważnie, bardziej interesowało ją
pomieszczenie w którym się znajdowała. Coś jej w budowie całego ośrodka nie
pasowało, ale nie była w stanie powiedzieć co. Zanotowała sobie w pamięci by
sprawdzić, w najbliższej przyszłości, plany budynku, jeśli oczywiście ktoś
takie posiada.
W tym momencie kątem oka zauważyła
coś dziwnego. Pod jedną ze ścian leżała niewielka, plastikowa koniczynka.
Delikatnie wzięła ją do ręki i obejrzała na tyle dokładnie, na ile powalało jej
nikłe światło w kotłowni. Nie zauważyła jednak nic dziwnego, więc schowała
przedmiot do kieszeni i wróciła do chłopaków.
– Co się stało? – zapytał Kuraś, budząc się
gwałtownie. – Gdzie ja jestem?
– W kotłowni – odpowiedziała beznamiętnym tonem
kobieta. – Szedłeś na trening, z jakiegoś powodu zboczyłeś z kursu, przywaliłeś
łepetyną w tę rurę i jak widać straciłeś pamięć.
Bartek milczał przez chwilę,
przetwarzając informację. W końcu jednak spojrzał na swoich reprezentacyjnych
kolegów i z nadzieją w głosie powiedział:
– Ale nie przegapiłem całego treningu?
***
Jedynym źródłem światła był ekran
komputera. Układające się w wyraz „ Spała” neonowe literki, oświetlały twarz
mężczyzny o bladej cerze.
Jim Moriarty uśmiechnął się
szeroko po czym wstał gwałtownie i wyszedł z pomieszczenia, trzaskając
drzwiami.
Udało mu się – znalazł jedną z
wielu rzeczy, których szuka.
Nadszedł więc rozdział nr 2. Jest dziwny i tak naprawdę sama nie wiem co o nim powiedzieć. W każdym razie mam nadzieję, że się w miarę podobał i zapraszam do wyrażenia swojej opinii w komentarzu.
Omg, tajemne szyby w Spale? To ja już wiem, gdzie ta banda się zawsze chowała przed Krzysiową kamerą. Sprytne, sprytne.
OdpowiedzUsuńByło nie robić jaskółki, to by się nie pizgnął w rurę.
Dobrze, że nic mu się nie stało i że koledzy wraz z panią kierownik go znaleźli, bo nie wiadomo, co ten geniusz by jeszcze mógł wymyślić, jakby sam dłużej tam został. Zapewne nic mądrego i mógłby na tym ucierpieć on, lub ktoś inny.
Ale że Karol recytował Hamleta? Poezja to bardziej do Drzewa pasuje. :D
Pozdrawiam. :)
O shit!!! Co tu się dzieje! Robi sie naprawdę tajemniczo!:O hah teksty mnie powaliły😂 testament Karola haha :D czekam na 3! :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Award :) więcej na ten temat znajdziesz tutaj -> http://long-and-lost.blogspot.com/p/blog-page_19.html
OdpowiedzUsuńNooo takie zagadki to jedynie Sherlock potrafi rozwikłać...może jakąś mroczną tajemnicę kryje w sobie Spalski ośrodek?
OdpowiedzUsuńCzy to są faceci czy dzieci, które boją się burzy, pająków i własnych myśli? XD ale panikarze z Nich ;P ale pomysły na ostatnie minuty życia dobre ;D
Kurek jest nieogarniętym człowiekiem i tyle ;P
Pozdrawiam ;**
Twój blog został nominowany do Liebster Award więcej szczegółów na http://dla-kazdego-zawsze-jest-jakis-ratunek.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;**