sobota, 26 marca 2016

Rozdział 4

 –  Chłopaki, pomóżcie! – Przerażony Zatorski wpadł do pokoju Bieńka i Lemana. Był cały blady, trząsł się jak osika i ogólnie wyglądał jakby zobaczył ducha. – Marcin zniknął! – krzyknął rozpaczliwie.
  Ale jak to zniknął? – zapytał zdezorientowany Bartek, odrywając wzrok od czytanej książki.
  Normalnie – zapłakał libero. – Wróciłem do pokoju, a tam go nie ma. Sprawdziłem w sali gier – też go nie ma! W stołówce i na hali podobnie. Nawet kotłownie sprawdziłem.
  Trzeba powiedzieć reszcie – zarządził Mati.
Paręnaście minut później prawie wszyscy siatkarze siedzieli w jednym pokoju i omawiali zaistniałą sytuacje. Wyglądało to co najmniej ciekawie, bo pokoje za duże nie były i ponad dwudziestu, dwumetrowych mężczyzn cisnęło się w nich jak sardynki w puszce.
  Stephana, Philippa i Zośki też nie ma – powiedział Kubiak, który dołączył do zgrai jako ostatni. – Chciałem im powiedzieć co się stało, ale nigdzie nie można ich znaleźć.
Zapadła cisza. Zawodnicy zastanawiali się co mają zrobić w takiej sytuacji, jak się zachować. To wszystko chyba trochę ich przerastało.
  Może zadzwonimy na policje – zaproponował nieśmiało Dawid Konarski. Dzik jednak pokręcił głową, krzywiąc się nieznacznie.
  Nie wywołujmy bezpodstawnej paniki – powiedział, krzyżując ręce na piersi. – Jeśli do rana się nie znajdą to wtedy zawiadomimy odpowiednie służby.
  A co mamy robić teraz?
  Teraz będziemy ich szukać na własną rękę.
***
Philipe powoli odzyskiwał przytomność. Czuł suchość w gardle, a jego głowę rozsadzał wręcz okropny ból. Siedział przywiązany do czegoś, z całkowicie unieruchomionymi nogami i rękami. Nieznacznie uchylił powieki, ale zaraz je zamknął gdy oślepiło go jasne światło. Odetchnął głęboko i spróbował jeszcze raz. Tym razem przyniosło to zamierzony efekt i mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Zamknęli ich w czymś na wzór niewielkiego laboratorium. Nie było tu okien, panował półmrok, a pod jedną z ciemnych ścian stał długi stół na którym rozłożone było mnóstwo różnorakich narzędzi, probówek i szklanych pojemników z dziwnymi substancjami.
Jednak nie to go najbardziej przeraziło. Nigdzie nie widział Stephana. Obok niego powoli budzili się Anglicy, Marcin i Zosia, ale Antigi nigdzie nie było.
  Gdzie my jesteśmy? – wycharczała nieprzytomnie Zośka.
Blain chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie w rogu pomieszczenia otworzyły się szeroko, a do środka wszedł wysoki mężczyzna. Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, miał czarne włosy, sięgające ramion, a oczy ukrył za dużymi, ciemnymi okularami. Ubrany w luźny garnitur przypominał trochę włoskiego mafioso z starych filmów.
  Witam szanownych państwa – odezwał się po angielsku, podchodząc bliżej.
  Kim jesteś? – warknął Greg, próbując wyswobodzić się z więzów.
  Nazywają mnie Orionem – przedstawił się spokojnie, cały czas powolnym krokiem przemierzając pomieszczenie. – Można powiedzieć, że dowodzę tą organizacją zwaną Omegą.
  Czego od nas chcesz? – wysyczał Sherlock. Philippe z niedowierzeniem stwierdził, ze detektyw nie wydaje się być w żaden sposób poruszony zaistniałą sytuacją.
  Danych – zaśmiał się Orion. – Tych na temat broni.
  Jakich danych? – wyszeptał Marcin. Był blady jak ściana i wyglądał jakby zaraz znów miał stracić przytomność.
Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie i z niedowierzeniem spojrzał na więźniów. Następnie zacisnął pięści i pochylił się nad nimi. W tym momencie trener oddałby wszystko by móc spojrzeć w jego oczy i określić z jakim człowiekiem ma do czynienia.
  Tylko wy byliście wtedy w pobliżu, tylko wy możecie je mieć. – Zamilkł, wyprostował się, a na jego obliczu zagościł chytry uśmiech. – Nie chcecie mówić, tak? Zobaczymy co zrobicie po małym spektaklu, który dla was przygotowałem.
Po drugiej stronie pomieszczenia zapalił się olbrzymi reflektor, oświetlając dziwnie wyglądającą, metalową ścianę. Philippe poczuł jak serce podchodzi mu do gardła, miał wrażenie, że czas gwałtownie zwolnił. Do ściany, metalowymi łańcuchami przypięty był Stephane. Miał nieprzytomny, zamglony wzrok, a na nagim torsie liczne zadrapania i siniaki. Wyglądał jakby właśnie ktoś go porządnie pobił, co sprawiło, że ogromny gniew zebrał się w Blainie.
  Nie – płaczliwy szept wyrwał się, siedzącej obok trenera, Zosi. – Stephane…
  Tę metodę tortur stosują agenci w Korei Północnej. Specjalne noże powoli rozcinają skórę na plecach, robiąc to jednak w taki sposób, że ból jest o wiele większy niż ten jakiego doznawali biczowani rzymscy niewolnicy – wyjaśniał spokojnie mężczyzna, chodząc w kółko. 
Z każdym kolejnym słowem Philippe miał wrażenie jakby ktoś rozrywał go od środka, otumaniał wszystkie zmysły. Sznury więzów paliły jego nadgarstki, świadomość domagało się jak najszybszej reakcji. Słyszał jak Zosia przez łzy prosi by złoczyńca ich zostawił, że oni naprawdę nic nie wiedzą.
A potem Orion powiedział słowa, których trener najbardziej się obawiał.
  Przedstawienie czas zacząć.
***
  Czołówki?
  Są!
  Telefony?
  Są!
  Krótkofalówki?
  Są!
  Mapy?
  Są!
  Odzież ochronna?
  Jest!
Michał uśmiechnął się, widząc swoich kolegów gotowych do poszukiwań. Był z nich cholernie dumny, bo po raz nie wiadomo który pokazali, że są drużyną, że są w stanie pracować razem.
  Podzielimy się na osiem grup. Siedem idzie szukać, jedna zostaje tutaj i kontroluje sytuacje – zarządził. – Cały czas pozostajemy w kontakcie, nie oddalamy się od ośrodka dalej niż na osiem kilometrów, cokolwiek by się nie stało, za pięć godzin widzimy się tutaj.
  Tak jest, panie kapitanie! – odkrzyknęli chórem siatkarze.
Kubiak spojrzał w niebo, na którym powoli pojawiały się gwiazdy. Dochodziła dziewiąta, mieli czas do trzeciej.
  Ruszamy panowie. – Klasnął wesoło. – Trzeba znaleźć nasze zguby.
***
  Bartek, gałąź.
  Co?
  Gałąź.
  Gałąź? Au! Bieniek, dlaczego mnie nie ostrzegłeś?!
  A niby co robiłem przez ostatnie parę sekund?!
  Jesteś wkurzający.
  Ty jesteś bardziej.
  Chłopki, uspokójcie się. Musimy znaleźć mojego Marcinka.
 – …
 – …
 – …
  Leman, gałąź.
***
  Andrzej! Ratuj!
  Co się stało Karol?
  Mrowisko!
  Co?
 – Mrowisko! Mrowisko pełne małych, czerwonych, krwiożerczych mrówek rządnych naszej krwi!
  Po prostu obejdź je dookoła.
  Łatwo ci mówić Kurek. Andrew…
  Niech ci będzie. Choć ze mną, Karolu mój, ochronię cię przed tymi strasznymi potworami.
  Mój ty rycerzu!
  Jesteście straszni. Obydwaj.
***
Moriarty czekał. Był człowiekiem cierpliwym, więc czekał spokojnie, chodząc w tę i z powrotem po dachu ośrodka. Lubił rozmawiać na dachach, z jakiegoś powodu czuł się wtedy pewniej. A teraz miał rozmawiać z jedyną osobą w Scotland Yardzie, z którą Sherlock Holmes porozumiewał się w miarę normalnie.
Jednak w momencie w którym za jego plecami rozległ się odgłos zbliżających się śmigłowców, zdał sobie sprawę, że w tej grze bierze udział jeszcze jeden gracz.
Gracz, który gra w tę grę najdłużej z nich wszystkich.


Rozdział czwarty? Jest! Trochę tutaj wszystko wymieszałam, jeszcze bardziej pogmatwałam i ogólnie nikt nie wie o co chodzi. Są siatkarze, jest parę nienormalnych sytuacji i Orion. W następnym rozdziale przewiduję dużo powagi, przemyśleń itp. , więc nacieszcie się tym cyrkiem, póki możecie. 
Do następnego
Violin

3 komentarze:

  1. Rozbawiło mnie "puszki w sardynce" 😂 nie odwrotnie? :D albo może ja nie zaczaiłam xd nie ważne xd part jak zwykle REWELACJA! Widzę ze obie poddalysmy torturom Stephane'a :'( telepatia! Fajne zestawienie grozy z humorem. :D "Leman gałąź" padłam 😂😂 czekam na kolejny part i zapraszam do siebie na 8 :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Pragnę poinformować, że zostałaś nominowane do Liebster Award. Więcej informacji pod tym linkiem:
    http://zostan-z-nami.blogspot.com/p/na-wstepie-chciaabym-goraco-podziekowac.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne opowiadanie 😃 bardzo mi się podoba 👌 zapraszam do siebie również,jak będziesz miała czas 😉

    OdpowiedzUsuń