– Chłopaki, pomóżcie! – Przerażony Zatorski
wpadł do pokoju Bieńka i Lemana. Był cały blady, trząsł się jak osika i ogólnie
wyglądał jakby zobaczył ducha. – Marcin zniknął! – krzyknął rozpaczliwie.
– Ale jak to zniknął? – zapytał zdezorientowany
Bartek, odrywając wzrok od czytanej książki.
– Normalnie – zapłakał libero. – Wróciłem do
pokoju, a tam go nie ma. Sprawdziłem w sali gier – też go nie ma! W stołówce i
na hali podobnie. Nawet kotłownie sprawdziłem.
– Trzeba powiedzieć reszcie – zarządził Mati.
Paręnaście minut później prawie wszyscy siatkarze siedzieli
w jednym pokoju i omawiali zaistniałą sytuacje. Wyglądało to co najmniej
ciekawie, bo pokoje za duże nie były i ponad dwudziestu, dwumetrowych mężczyzn
cisnęło się w nich jak sardynki w puszce.
– Stephana, Philippa i Zośki też nie ma –
powiedział Kubiak, który dołączył do zgrai jako ostatni. – Chciałem im
powiedzieć co się stało, ale nigdzie nie można ich znaleźć.
Zapadła cisza. Zawodnicy zastanawiali się co mają zrobić w
takiej sytuacji, jak się zachować. To wszystko chyba trochę ich przerastało.
– Może zadzwonimy na policje – zaproponował
nieśmiało Dawid Konarski. Dzik jednak pokręcił głową, krzywiąc się nieznacznie.
– Nie wywołujmy bezpodstawnej paniki –
powiedział, krzyżując ręce na piersi. – Jeśli do rana się nie znajdą to wtedy
zawiadomimy odpowiednie służby.
– A co mamy robić teraz?
– Teraz będziemy ich szukać na własną rękę.
***
Philipe powoli odzyskiwał przytomność. Czuł suchość w
gardle, a jego głowę rozsadzał wręcz okropny ból. Siedział przywiązany do
czegoś, z całkowicie unieruchomionymi nogami i rękami. Nieznacznie uchylił
powieki, ale zaraz je zamknął gdy oślepiło go jasne światło. Odetchnął głęboko
i spróbował jeszcze raz. Tym razem przyniosło to zamierzony efekt i mógł
rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Zamknęli ich w czymś na wzór niewielkiego laboratorium. Nie
było tu okien, panował półmrok, a pod jedną z ciemnych ścian stał długi stół na
którym rozłożone było mnóstwo różnorakich narzędzi, probówek i szklanych
pojemników z dziwnymi substancjami.
Jednak nie to go najbardziej przeraziło. Nigdzie nie widział
Stephana. Obok niego powoli budzili się Anglicy, Marcin i Zosia, ale Antigi
nigdzie nie było.
– Gdzie my jesteśmy? – wycharczała nieprzytomnie
Zośka.
Blain chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie w rogu
pomieszczenia otworzyły się szeroko, a do środka wszedł wysoki mężczyzna.
Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, miał czarne włosy, sięgające ramion, a
oczy ukrył za dużymi, ciemnymi okularami. Ubrany w luźny garnitur przypominał
trochę włoskiego mafioso z starych filmów.
– Witam szanownych państwa – odezwał się po
angielsku, podchodząc bliżej.
– Kim jesteś? – warknął Greg, próbując
wyswobodzić się z więzów.
– Nazywają mnie Orionem – przedstawił się
spokojnie, cały czas powolnym krokiem przemierzając pomieszczenie. – Można
powiedzieć, że dowodzę tą organizacją zwaną Omegą.
– Czego od nas chcesz? – wysyczał Sherlock.
Philippe z niedowierzeniem stwierdził, ze detektyw nie wydaje się być w żaden
sposób poruszony zaistniałą sytuacją.
– Danych – zaśmiał się Orion. – Tych na temat
broni.
– Jakich danych? – wyszeptał Marcin. Był blady
jak ściana i wyglądał jakby zaraz znów miał stracić przytomność.
Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie i z niedowierzeniem spojrzał
na więźniów. Następnie zacisnął pięści i pochylił się nad nimi. W tym momencie
trener oddałby wszystko by móc spojrzeć w jego oczy i określić z jakim
człowiekiem ma do czynienia.
– Tylko wy byliście wtedy w pobliżu, tylko wy
możecie je mieć. – Zamilkł, wyprostował się, a na jego obliczu zagościł chytry
uśmiech. – Nie chcecie mówić, tak? Zobaczymy co zrobicie po małym spektaklu,
który dla was przygotowałem.
Po drugiej stronie pomieszczenia zapalił się olbrzymi
reflektor, oświetlając dziwnie wyglądającą, metalową ścianę. Philippe poczuł
jak serce podchodzi mu do gardła, miał wrażenie, że czas gwałtownie zwolnił. Do
ściany, metalowymi łańcuchami przypięty był Stephane. Miał nieprzytomny, zamglony
wzrok, a na nagim torsie liczne zadrapania i siniaki. Wyglądał jakby właśnie
ktoś go porządnie pobił, co sprawiło, że ogromny gniew zebrał się w Blainie.
– Nie – płaczliwy szept wyrwał się, siedzącej
obok trenera, Zosi. – Stephane…
– Tę metodę tortur stosują agenci w Korei
Północnej. Specjalne noże powoli rozcinają skórę na plecach, robiąc to jednak w
taki sposób, że ból jest o wiele większy niż ten jakiego doznawali biczowani
rzymscy niewolnicy – wyjaśniał spokojnie mężczyzna, chodząc w kółko.
Z każdym kolejnym słowem Philippe miał wrażenie jakby ktoś
rozrywał go od środka, otumaniał wszystkie zmysły. Sznury więzów paliły jego
nadgarstki, świadomość domagało się jak najszybszej reakcji. Słyszał jak Zosia
przez łzy prosi by złoczyńca ich zostawił, że oni naprawdę nic nie wiedzą.
A potem Orion powiedział słowa, których trener najbardziej
się obawiał.
– Przedstawienie czas zacząć.
***
– Czołówki?
– Są!
– Telefony?
– Są!
– Krótkofalówki?
– Są!
– Mapy?
– Są!
– Odzież ochronna?
– Jest!
Michał uśmiechnął się, widząc swoich kolegów gotowych do
poszukiwań. Był z nich cholernie dumny, bo po raz nie wiadomo który pokazali,
że są drużyną, że są w stanie pracować razem.
– Podzielimy się na osiem grup. Siedem idzie
szukać, jedna zostaje tutaj i kontroluje sytuacje – zarządził. – Cały czas
pozostajemy w kontakcie, nie oddalamy się od ośrodka dalej niż na osiem
kilometrów, cokolwiek by się nie stało, za pięć godzin widzimy się tutaj.
– Tak jest, panie kapitanie! – odkrzyknęli
chórem siatkarze.
Kubiak spojrzał w niebo, na którym powoli pojawiały się
gwiazdy. Dochodziła dziewiąta, mieli czas do trzeciej.
– Ruszamy panowie. – Klasnął wesoło. – Trzeba
znaleźć nasze zguby.
***
– Bartek, gałąź.
– Co?
– Gałąź.
– Gałąź? Au! Bieniek, dlaczego mnie nie
ostrzegłeś?!
– A niby co robiłem przez ostatnie parę sekund?!
– Jesteś wkurzający.
– Ty jesteś bardziej.
– Chłopki, uspokójcie się. Musimy znaleźć mojego
Marcinka.
– …
– …
– …
– Leman, gałąź.
***
– Andrzej! Ratuj!
– Co się stało Karol?
– Mrowisko!
– Co?
– Mrowisko! Mrowisko
pełne małych, czerwonych, krwiożerczych mrówek rządnych naszej krwi!
– Po prostu obejdź je dookoła.
– Łatwo ci mówić Kurek. Andrew…
– Niech ci będzie. Choć ze mną, Karolu mój,
ochronię cię przed tymi strasznymi potworami.
– Mój ty rycerzu!
– Jesteście straszni. Obydwaj.
***
Moriarty czekał. Był człowiekiem cierpliwym, więc czekał
spokojnie, chodząc w tę i z powrotem po dachu ośrodka. Lubił rozmawiać na
dachach, z jakiegoś powodu czuł się wtedy pewniej. A teraz miał rozmawiać z
jedyną osobą w Scotland Yardzie, z którą Sherlock Holmes porozumiewał się w miarę
normalnie.
Jednak w momencie w którym za jego plecami rozległ się
odgłos zbliżających się śmigłowców, zdał sobie sprawę, że w tej grze bierze udział
jeszcze jeden gracz.
Gracz, który gra w tę grę najdłużej z nich wszystkich.
Rozdział czwarty? Jest! Trochę tutaj wszystko wymieszałam, jeszcze bardziej pogmatwałam i ogólnie nikt nie wie o co chodzi. Są siatkarze, jest parę nienormalnych sytuacji i Orion. W następnym rozdziale przewiduję dużo powagi, przemyśleń itp. , więc nacieszcie się tym cyrkiem, póki możecie.
Do następnego
Violin
Rozbawiło mnie "puszki w sardynce" 😂 nie odwrotnie? :D albo może ja nie zaczaiłam xd nie ważne xd part jak zwykle REWELACJA! Widzę ze obie poddalysmy torturom Stephane'a :'( telepatia! Fajne zestawienie grozy z humorem. :D "Leman gałąź" padłam 😂😂 czekam na kolejny part i zapraszam do siebie na 8 :D
OdpowiedzUsuńPragnę poinformować, że zostałaś nominowane do Liebster Award. Więcej informacji pod tym linkiem:
OdpowiedzUsuńhttp://zostan-z-nami.blogspot.com/p/na-wstepie-chciaabym-goraco-podziekowac.html
Świetne opowiadanie 😃 bardzo mi się podoba 👌 zapraszam do siebie również,jak będziesz miała czas 😉
OdpowiedzUsuń