poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 5

Ból.
Okropny, przeszywający całe ciało ból.
Traci kontrolę nad własnym ciałem, nad wszystkim zmysłami.
Chce zasnąć.
Odciąć się od cierpienia.
Zasnąć.
Na wieki.

Nie!
Musi być silny.
Dla Stephani.
Dla dzieci.
Dla drużyny.

Ból.
Głośny krzyk pełen cierpienia.
Ciepła krew, spływająca po plecach.

Walczy.
Chce jeszcze raz pocałować żonę.
Jeszcze raz przytulić Timiego i Manoline.
Jeszcze raz cieszyć się z chłopakami wygraną.

Ból.
Kolejny krzyk.

Już nie daje rady.
To go przerasta.

– Przepraszam – szepcze.

A potem się poddaje.

Ból.

Zapada ciemność.
***
– Leman, ty też to widzisz? – zapytał Bieniek, wychylając się zza krzaków.
Szli już od dobrych dwóch godzin, ale dopiero teraz udało im się cos znaleźć. Tuż przed nimi, na sporej polanie, stał wysoki szary budynek. Nie mała żadnych okien, ani drzwi, jedynie przy samym gruncie można było dostrzec nieduże zakratowane otwory.
– To nie wygląda przyjaźnie – mruknął Zatorski.
Do ich uszu dotarł czyjś przeraźliwy krzyk. Siatkarze wymienili zdumione spojrzenia po czym ostrożnie wyczołgali się z zarośli.
–Chyba ich znaleźliśmy – wyszeptał Bartek, zaglądając przez nieduże otwory do środka.
Jednak to co zobaczył nie napawało go optymizmem. Wręcz przeciwnie – był jeszcze bardziej przerażony niż wtedy gdy usłyszał, że trenerzy zniknęli.
– Oni torturują Stephana – Przerażony Mati odsunął się od okienka.
– Co robimy? – Paweł wyglądał jakby właśnie dostał obuchem w głowę.
Leman zacisnął zęby i zastanowił się nad tym co mogą zrobić. Następnie sięgnął do niesionego przez siebie plecaka i wyjął z niego zapałki, dezodorant w spreju, a od paska odczepił długi nóż.
– Skąd ty to wszystko masz – zapytał jego totalnie zdziwiony współlokator.
– Przezorny zawsze ubezpieczony – odpowiedział środkowy, nie odrywając wzroku od rozłożonych przedmiotów. – Zrobimy tak, w środku jest dwóch strażników i ten dziwny facet. Zator, weźmiesz zapałki i wywołasz nie wielki pożar pod drugiej stronie budynku by odciągnąć ich uwagę. Ja i Mati zostaniemy tutaj.
– A wy co będziecie robić? – Zator niepewnie obracał zapałki dłoni.
– Spróbujemy zbudować bombę.
***
Zosia płakała. Pierwszy raz od wielu, wielu lat nie potrafiła opanować łez. Były to łzy bezsilność, strachu, przerażenia. Patrzyła w wypełnione bólem oczy człowieka, którego kochała jak brata, a z jej oczu powoli płynęły słone krople.
Stephane krzyknął z bólu. Kobieta już po raz nie wiadomo który, spróbowała oswobodzić się z więzów. Lecz to nic nie dawało. Nadal jedyne co mogła robić to patrzeć jak z jej najlepszego przyjaciela powoli uchodzi życie.
– Proszę – zwróciła się do Oriona. – Zostaw go.
– Najpierw odpowiesz mi na moje pytanie – syknął mężczyzna. – Nadal milczysz? – Uśmiechnął się złośliwie gdy nie uzyskał odpowiedzi. Następnie machnął ręką, a maszyna torturująca znów ruszyła.
– Aaa! – Krzyk Stephana poniósł się echem po pomieszczeniu.
Zosia siedziała na tyle blisko, że była wstanie dostrzec jak spojrzenie trenera powoli gaśnie, jak Antiga poddaje się.
– Przepraszam – wyszeptał jeszcze, a potem jego głowa bezwładnie opadła na nagi tors.
– Nie! – Zośka wybuchnęła szlocham. – Nie, nie, nie. – Czuła jak obok niej Blain zaciska dłonie, słyszała Marcina powtarzającego, że to niemożliwe.
Nagle w całym pomieszczeniu rozległ się głośny, ogłuszający alarm, a komputerowy głos zaczął ostrzegać wszystkich przed zagrożeniem pożarowym. Zdekoncentrowało to zupełnie Oriona, który ze złością nakazał pilnującym ich strażnikom, sprawdzić o co chodzi.
To był błąd. Zaledwie parę sekund później coś wybuchło, z sufitu posypał się kawałki tynku i parę większych kamieni. Jeden z nich uderzył złoczyńcę w skroń, powodując u niego utratę przytomności. Przez wytworzony otwór do środka wskoczyła wysoka postać, dzierżąca w jednej ręce ostry nóż.
– Bartek? To ty? – zdziwił się Marcin, kiedy młody środkowy zaczął przecinać ich więzy.
– Nie mamy za bardzo czasu – Siatkarz nawet nie zwrócił uwagi na pytanie kolegi. – Oni zaraz tu wrócą. A wtedy nie będzie dobrze.
Pozostali przyznali mu racje. Z pomocą umiejętności Zosi i Sherlocka, udało im się uwolnić Stephana. Następnie Leman razem z Mateuszem pomogli pozostałym wydostać się przez powstałą po wybuchu dziurę. Największy problem był z Antigą, który nie dość, że był nieprzytomny, to jeszcze miał całkowicie przeorane plecy i trzeba było bardzo uważać by ich jeszcze bardziej nie uszkodzić.
– Wiejemy! – krzyknął Zatorski, który właśnie wybiegł za załomu budynku.
Pobiegli w las. Bartek i Bieniek cały czas podtrzymywali trenera, a dodatkowo Lemański okrył jego rany swoją kurtką. Kluczyli między drzewami przez dobre dziesięć minut, tak naprawdę nie bardzo wiedząc czy dobrze biegną. Dopiero kiedy dotarli do wąskiej, wydeptanej ścieżki przystanęli na chwilę by złapać oddech.
Jednocześnie za ich plecami coś wybuchło. Odwrócili się by zobaczyć słup ognia wznoszący się w środku lasu na przeszło dwieście metrów.
– Wysadzili bazę – powiedział Sherlock, mrużąc oczy. – Nie chcą zostawiać po sobie śladów.
– Myślisz, że będą nas ścigać? – zapytała Zosia, ocierając pot z czoła.
Detektyw pokręcił głową, obrócił się na pięcie i ruszył dalej leśną dróżką. Kobieta szybko go dogoniła, a jednocześnie po jej drugiej stronie pojawił się Greg, który także nie do końca wiedział o co chodzi.
– Teraz to już chyba naprawdę musisz wrócić do Anglii – wysapał Lestrade, próbując nadążyć za siatkarzami i Holmesem .
– Nie – Sherlock sprzeciwił się gwałtownie.  – Zośka musi tu zostać i sprawdzić czego szukał Orion i Moriarty .
– Moriarty?
– Widziałem go na dachu gdy pojawiły się helikoptery. Nie ma nic wspólnego z Omegą , ale szuka tej samej broni.
Zapadła cisza. Inspektorzy Scotland Yardu przetwarzali informację i jedynymi słyszalnymi odgłosami był szum liści i zmęczone oddechy uciekinierów. Wszyscy byli przeraźliwie zmęczeni, nie mieli ochoty roztrącać zaistniałej sytuacji.  A przynajmniej nie teraz.
Po ponad godzinie marszu w końcu dostrzegli światła ośrodka. Na parkingu stali już wszyscy siatkarze, a także większość sztabu. Lekarz i fizjoterapeuci szybko przejęli rannego Stephana, a pozostali zaczęli z euforią witać się z kolegami.
Patrząc na roześmiane, zmęczone, ale szczęśliwe, twarze zawodników, Zosia zdała sobie sprawę, że przez przypadek wpakowali się w jakąś dziwną grę.
Grę, której jeśli nie wygrają, to będzie bardzo źle.
***
Jedynym źródłem światła w ogromnym hangarze  była lampka stojąca na biurku. Pierre pochylał się nad starym notatnikiem z uwagą przeglądając każdą stronę. Tkwił w tej pozycji już od paru godzin, ale  jak na razie nie mógł zrozumieć o co dokładnie chodzi w rysunkach, które Arsene skutecznie przed nimi ukrywał.
Odchylił się na krześle, przetarł skrawkiem koszuli okrągłe okulary po czym rzucił w przestrzeń:
– Co takiego przed nami ukrywałeś,  braciszku?
Nie uzyskał odpowiedzi.


Jest i rozdział piąty.
Pamiętaj KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Następny rozdział pojawi się koło piątku, ale pod warunkiem, że pod tym pojawią się przynajmniej trzy komentarze.

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajnie 😉
    Zapraszam do siebie :

    http://opowiadaniasiatkarskiee.blogspot.com/2016/03/opowiadanie.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, przeczytałam całe opowiadanie w 26 minut. Naprawdę zaciekawiło mnie. Jestem ciekawa jak dalej potoczy się ta cała "gra". Jestem także zaciekawiona co będzie dalej z Antigą. Czy to w ogóle przeżyje... nie chciałabym, aby najlepszy trener zmarł.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, wow i jeszcze raz wow!

    OdpowiedzUsuń
  4. O mamuniu, nie ogarniam tego wszystkiego. Takiej fantastyki to bym w życiu nie przewidziała. Pomieszanie z poplątaniem, wiele dziwacznych wątków, ale jest to cholernie ciekawe.

    Jak oni mogli torturować Stefcia? :O

    Leman mi zaimponował, prawdziwy bohater. :)

    Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale nie przewidziałam, że rozdziały będą dodawane tak szybko. Nie zaglądam zbyt często na blogi, mniej więcej raz na tydzień, więc przegapiłam dwa rozdziały...
    Ale wszystko nadrobiłam. ;)

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie na nowy rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń