piątek, 1 kwietnia 2016

Rozdział 6

Sherlock, czy naprawdę musimy jechać z tą bandą drzew.
– Tak będzie wygodnie Greg.
– Sherlock…
– Tak.
– Boję się.
– Czego?
– Ich. Oni mają skłonności autodestrukcyjne.
***
– I co?
Doktor Sokal odetchnął głęboko i spojrzał niepewnie na stojących w drzwiach Philippa i Zosie.
– Nie jest najgorzej – stwierdził. Żadnych obrażeń wewnętrznych, siniaki, rozcięcia i te okropne rany na plecach. Stracił trochę krwi, ale utrata przytomności i spowolnienie pulsu, spowodowane były bólem. Z tego co mówicie okropnym bólem.
Zosia przytaknęła po czym podeszła do stojącego w rogu sali łóżka, na którym leżał Stephane. Trener oddychał płytko, cały tors miał obandażowany, a na czole widniały pojedyncze kropelki potu. Wyglądał trochę jak ofiara wojny albo krwawego zamachu terrorystycznego.
– Powinien się jutro obudzić – szepnął lekarz, pocieszająco kładąc rękę na ramieniu kobiety. – Jeśli nie pojawi się gorączka nie widzę potrzeby by zawozić go do szpitala.
– Posiedzę przy nim – zaproponowała od razu Zosia. Jednak drugi trener szybko wybił jej to z głowy.
– Musimy odpocząć – powiedział. – Wszyscy – dodał, widząc protestujące spojrzenie kobiety. – Jutro poprowadzę trening sam – zwrócił się do doktora. – Z tego co wiem to paru chłopaków ma jechać do Warszawki podpisać papiery, więc będzie trochę zamieszania. Musisz być wypoczęta.
Zośka niechętnie przyznała mu rację. Jeszcze raz spojrzała na bladego Antigę.
– Trzymaj się, braciszku – wyszeptała, delikatnie przeczesując jego włosy po czym opuściła pomieszczenie.
Nie zwróciła uwagi na pytające spojrzenie Sokala.
***
– I my mamy tym jechać?
Michał Kubiak, Grzegorz Łomacz, Marcin Możdżonek i Mateusz Bieniek stali na przystanku PKS i z niedowierzeniem wpatrywali się w rozklekotany autobus, mający zawieść ich do stolicy naszego kraju. Towarzyszyli im znający ten środek lokomocji Anglicy, którzy mieli zamiar złapać na Okęciu samolot do Londynu.
– Nie  narzekaj, mogło być gorzej – westchnął Marcin. – Kiedy możemy spodziewać się odjazdu? – zwrócił się do kierowcy, opierającego się o zamknięte drzwi pojazdu. Ubrany w niały podkoszulek i brudne dresowe spodnie, tłusty mężczyzna z sumiastymi wąsami, zmierzył go obojętnym wzrokiem i wyjął z ust ledwo tlącego się papierosa.
– Jak przyjdzie czas – odburknął.
– A kiedy będzie ten czas? – dopytywał środkowy. Kierowca zmrużył oczy, spojrzał w niebo po czym odpowiedział:
– Jeszcze trochę.
Zawodnicy wydali z siebie jęk zarzynanego niedźwiedzia polarnego, ale niechętnie pogodzili się z tym faktem. Nie mieli zresztą za bardzo wyboru. Jedynym siatkarzem w Spale posiadającym samochód na miejscu, był Kurek. Niestety Bartek był do swojego autka wyjątkowo przywiązany i nie pozwolił by banda nierozgarniętych siatkarzy wielkoludów dotykała jego cudeńka.
– Chłopcze – zwróciła się do Łomacza starsza kobiecina okryta grubym płaszczem i z przepisową chustą na głowie. – Potrzymałbyś mi kurę. 
– Co proszę? – zbaraniał Grzesiek.
– Potrzymaj mi kurę. – Dopiero w tym momencie rozgrywający zauważył ptaka, którego staruszka trzymała w objęciach.
A trzeba zauważyć, że było to stworzenie wyjątkowo piękne, o okrągłych, dorodnych kształtach, złocistych piórach, krwistoczerwonym grzebieniu i długich, silnych nóżkach.
Grzesiu nawet nie mógł zareagować, bo kobiecina wepchnęła mu swoją własność na siłę po czym odwróciła się na pięcie i odeszła, znikając za autobusem.
Grzesiek spojrzał na kurę. Kura spojrzała na Grześka. Siatkarze spojrzeli na kurę i Grześka.
Mierzyli się tak wszyscy spojrzeniem dopóki kwoka nie gdaknęła głośno i nie wtuliła się w tors mężczyzny.
– Widzę, że w końcu znalazłeś sobie koleżankę, której się podobasz – prychnął Dzik.
– A żebyś wiedział – odpowiedział Łomacz po czym kolejne dwadzieścia minut spędził na szeptaniu do ptaka różnoraki pochlebnych epitetów.
– Jedziemy – zakomunikował w końcu kierowca, gasząc swojego papierosa.
Stojący na przystanku ludzie zaczęli powoli pakować się do środka pojazdu. Jedynie Grzegorz nie ruszył się z miejsca.
– Gregor, właź do środka! – krzyknął Mati, wychylając się przez okno.
– A Helena? – zapytał siatkarz, pokazując trzymaną przez siebie kurę. Jej właścicielka nadal się nie pojawiła i nie zapowiadało się by miała to zrobić w najbliższej przyszłości. – Nie mogę jej tu zostawić zupełnie samej.
– To ją weź.
Grześka zdziwiła taka odpowiedź, ale nie mając za bardzo wybory wsiadł razem z swoją podopieczną do starożytnego środka transportu.
I tak wyruszyli oni na wielką wyprawę.
Grzegorz i Helena.
Helena i Grzegorz.
Siatkarz i kura.

***
– Dawid żywiej trochę! Fabian, dokładniej proszę!
Trening trwał sobie w najlepsze. Co prawda siatkarze byli trochę zmęczeni po poszukiwaniach jakie odbyły się poprzedniego dnia, ale starali się dawać z siebie jak najwięcej. Wiedzieli, że są na ostatniej prostej po bilet do Rio i zamierzali go zdobyć.
– Uwaga, leci! – krzyknął Karol, posyłając na drugą stronę jedną ze swoich najmocniejszych zagrywek. Piłka przeleciała tuż nad siatką, skręciła trochę w prawo i uderzyła w niczego nieświadomego Zatorskiego, który stał tyłem i rozmawiał z statystykami.
– Celniej się nie dało? – sapnął libero,  masując swoją obolałą łepetynę.
Przechodzący obok Kurek wybuchnął gromkim śmiechem. Niestety przy okazji oderwał wzrok od tego co miał przed sobą i malowniczo przyrżnął w słup, na którym wieszano siatkę. Przyrżnął jak widać mocno, bo jęknął głośno po czym klapnął sobie tyłkiem na ziemię. Znaczy się na parkiet. Byli na hali.
Zaniepokojeni siatkarze szybko zbiegli się wokół Bartka i zaczęli sprawdzać jego stan umysłowy.
– Wszystko w porządku?
– Ile widzisz palców?
– Monte czy Danonki?
Zawodnik popatrzył na swoich kolegów jak na kosmitów.
– Przypomniałem sobie – wyszeptał. – Wszystko sobie przypomniałem.

***
10  czerwca 2000

Wczoraj rozpoczęliśmy pracę nad głównym komputerem. Jak na razie pracuje mi się dobrze, choć jestem prawie najmłodszy w zespole. Młodsza jest tylko Hav – wesoła dziewczyna spod Paryża. Mówi do mnie Arsi zamiast Arsène, co jest skrajnie irytujące.
Muszę jej powiedzieć żeby tak nie robiła.
Pracujemy prawie cały dzień, od ósmej do dziewiętnastej, z małą przerwą na obiad w trakcie. Hala jest pod ziemią, a wiszące pod sufitem neonówki źle działają na moje oczy.
Chyba będę musiał zmienić okulary.
Za tydzień wracam na chwilę do domu. Obiecałem młodemu, że pomogą mu w budowie modelu. Tata też ma wolny weekend, więc będzie wesoło.

Bolą mnie gałki oczne.
Idę spać.  

Witam Szanownych Czytelników!
Rozdział szósty za nami.  Tak naprawdę za wiele w nim nie wyjaśniłam, tylko zrobiłam taki wstęp do kolejnych części. Pojawiła się za to nowa bohaterka drugoplanowa ( Helena) i kartka dziennika.
Mam nadzieję, że rozdział w miarę przypadł do gustu i zapraszam do komentowania. Każdy komentarz skraca czas oczekiwania na kolejną część.
~Violin


5 komentarzy:

  1. "Grzesiek spojrzał na kurę. Kura spojrzała na Grześka. Siatkarze spojrzeli na kurę i Grześka." A w tym momecnie Zuzia wybuchnęła śmiechem! XD
    Cudowny rozdział co by tu dużo mówić :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam wreszcie każdy Twój rozdział i żałuje, że nie zrobiłam tego wcześniej. Świetnie piszesz i już nie moge doczekać sie następnego 😉
    Pozdrawiam 😘

    OdpowiedzUsuń
  3. "Grzesiek spojrzał na kurę. Kura spojrzała na Grześka. Siatkarze spojrzeli na kurę i Grześka"
    TLENU!!! HAHAHAH ;DD boski rozdział ! Czekam na kolejny ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu, przepraszam za taką obsuwę. Chciałam tylko napisać, że czytam i będę czytać ale ostatnio tyle się u mnie dzieje(głównie sypię się na starość) i jakoś się nie mogę dotelepać przed komputer a smarkfon mnie przerasta a właściwie blogspot na nim.
    Mam nadzieję że się nie obraziłaś. Obiecuję że następny rozdział będzie na temat :D Pozdrawiam F

    OdpowiedzUsuń