czwartek, 29 czerwca 2017

Nowy blog, nowa historia, nowa tajemnica

Od opublikowania pierwszego rozdziału na tym blogu minął już ponad rok. Przez ten czas zdążyłam otworzyć jeszcze pięć historii, trzy z nich już zakończyłam. Teraz zapraszam was na szóstą, w której znów wracam do starej dobrej akcji, sensacji, bez wątku miłosnego, ale za to z odrobiną magii. 
Polubiłaś/eś wygłupy siatkarzy, ich nieogarniętość i talent do pakowania się w kłopoty? A może podobała ci się wartka akcja, tajemniczy przeciwnik i walka ze złem? Chcesz dowiedzieć się, kto czuwa nad tym, by sportowcy się przez przypadek nie pozabijali?
Jeśli tak, to zapraszam na moje nowe opowiadanie "Morderczy set". 

W momencie, gdy podpisujesz pierwszy kontrakt i zostajesz trenerem reprezentacji, stajesz się członkiem wyjątkowej grupy osób. Każdy trener ma swoje tajemnice. Ale łączy ich jedna.
Co skrywają podziemia Rzymu? Dlaczego ktoś porwał trzech siatkarskich trenerów? I co ma z tym wspólnego duch Huberta Jerzego Wagnera?

Serdecznie zapraszam!
Violin

piątek, 6 stycznia 2017

Epilog

Ziemia zapadła się z głośnym hukiem. Greg patrzył jednak nie na osuwisko, a na drogę zanim, gdzie już powinna pojawić się Zosia. Stojący obok Stephane też zaczął się denerwować. Do ludzi Scotland Yardu dołączył dosłownie kilka minut wcześniej ale doskonale słyszał zapewnienie Polki, że już jest bezpiecznie na zewnątrz.
 – Zośka, gdzie jesteś? – zdenerwowany Lestrade uruchomił komunikator.
Opowiedziała mu głucha cisza.
 – Zosia?
Ziemia przestała się trząść, a za budynkami wioski widniało teraz bardzo malownicze gruzowisko. Ogromna dziura miała dobre pięćset metrów długości, a spod sterty ziemi wystawała masa kabli i części jakiś urządzeń. Jednak inspektorki nadal nigdzie nie było.
Pierwszy sytuacje zrozumiał Sherlock. Jak szalony rzucił się w kierunku rozłamu. Zsunął się po prawie siedmiometrowej skarbie po czym zaczął rozgarniać kamienie. Dopiero wtedy otrząsnęła się reszta. Mózg Grega zaczął wszystko analizować, powoli rozumiał co się stało.  I z każdą kolejna sekundą ogarniało go coraz większe przerażenie.
 – Oszukała nas! – wychrypiał słabo, zsuwając się do dziury. – Nie uciekła!
 – Nadal tu jest – warknął Sherlock, nie przerywając poszukiwań. – Nie stójcie tak, musimy ją znaleźć!
Wszyscy rzucili się do szukania. Szukali ludzie Scotland Yardu, szukali polscy siatkarze, szukali nawet inni sportowcy, którzy akurat znaleźli się w pobliżu, a nie zdążyli wcześniej zostać ewakuowani. Ktoś zaalarmował ratowników, ktoś inny strażaków, pojawił się helikopter medyczny.
Zosię w końcu znalazł Stephane, a dokładniej zauważył jej dłoń, wystającą spod gruzów.
 – Nie, nie, nie – udało mu się w końcu wyciągnąć kobietę. Widząc w jakim jest stanie, opadł bezsilnie na kolana, nie był wstanie opanować łez. – Moja Zosia, moja mała siostrzyczka…  – łkał z głową inspektorki opartą na kolanach. Jego palce kleiły się od jej krwi, nie mógł patrzeć na jej przeraźliwie białą twarz. Nie czuł żeby oddychała, nie czuł jej pulsu. Jedynie miał wrażenie, że cały świat wokół się wali.
Obiecał, że będzie ją chronił.
Zawiódł.
Nawet nie zauważył, jak został odciągnięty od Polki, bo przejęli ją ratownicy. Ktoś objął go ramieniem, próbował uspokoić. Antiga nie był jednak wstanie zahamować rozpaczy, która ogarniała całe jego ciało.
Dopiero dwa słowa trochę mu pomogły.
 – Jest puls – tyle usłyszał ze słów ratowników. Reszty mógł się domyślić.
Jest puls, Zosia żyje, będzie dobrze.
Będzie dobrze.
***
kilka miesięcy później, Ottawa
Stephane stał przed lustrem i niepewnie przyglądał się swojemu odbiciu. Granatowa bluza z czerwonym liściem klonowym leżała na nim bardzo dobre, ale czuł się w niej jakoś nieswojo. Jakby nie należała do niego.
Dosłownie kilka godzin wcześniej podpisał kontrakt z kanadyjską federacją. Rozpoczynał zupełnie nową przygodę, której już nie mógł się doczekać, ale jednocześnie pożegnanie z reprezentacją Polski nadal go bolało, nadal myślał o nich, jak o swojej rodzinie.
 – Do twarzy ci w granacie.
Odwrócił się gwałtownie, słysząc tak dobrze znany głos.
 – Jak tu weszłaś? – zapytał, stojącej w drzwiach Zosi.
 – Mam swoje sposoby – wzruszyła ramionami po czym podeszła bliżej.
Choć przeżyła wybuch w ostatniej bazie, to zostawił on na jej ciele widoczny ślad. Kulała mocno, a i ramię nie odzyskało swojej wcześniejszej sprawności. Scotland Yard w obliczu niepełnej sprawności fizycznej, zdecydował się przenieść inspektorkę do działu dokumentacji. Ta jednak nie wytrzymała zbyt długo przy papierkowej robocie i po tygodniu zrezygnowała.
 – Co tu robisz? – Antiga spojrzał pytająco na przyjaciółkę. Ta tylko uśmiechnęła się chytrze i podała mu jakąś kartkę. Szybko przeczytał krótkie tekst, który na niej był. – Będziesz ze mną pracować?!
 – Hoag twierdzi, że przyda ci się pomoc przy tej bandzie kanadyjskich łosi – odpowiedziała, wzruszając ramionami.
 – Myślisz, że tu też będzie taki cyrk, jak u orzełków.
 – Oczywiście, przecież to siatkarze. A siatkówka, to trudny przypadek.


Właśnie przeczytaliście epilog.
Czuję się dziwnie.
To było moje pierwsze siatkarskie opowiadanie.
I właśnie je skończyłam.
Nadal w to nie wierzę.
Chciałabym napisać coś konstruktywnego, ale nie potrafię. Ta historia była dla mnie cholernie ważna. Gdy zaczynałam ja pisać, myślałam, że będzie to blog, który będzie sobie funkcjonował od tak, po prostu, nie przywiązywałam do niego większej uwagi. Ale z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej mi na nim zależało.

Oczywiście nie byłoby by tego bloga bez was, czytelników. Nawet nie macie pojęcia, jak ogromną motywacje dawał mi każdy komentarz, każde wyświetlenie. Czasami, gdy miałam ochotę rzucić to wszystko w pierony, czytałam niektóre wpisy i od razu mi się odechciewało. Dlatego mam do was prośbę – niech każdy kto czytał zostawi pod tym postem choć jedno słowo, tak na pożegnanie.

Jeszcze raz dziękuję!

Teraz prośba numer dwa. Na blogu Szalona Violin i świat pojawiła się notka Noworoczna. Dotyczy ona planowanych przeze mnie opowiadań. Przeczytajcie ją i potem zagłosujcie w ankiecie, to dla mnie naprawdę ważne.

Moja przygoda z trudnym przypadkiem oficjalnie się skończyła. I choć prowadzę teraz kolejne historie, to ta zajmuje w moim sercu szczególne miejsce.

Do zobaczenia pod innymi opowiadaniami
Violin

wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział 37

Dostała dwa pistolety, granat i kamizelkę kuloodporną. Plan działania ułożyła zupełnie sama, a od ludzi Scotland Yardu wymagała by przestrzegali go co do słowa.

– Powtórzę jeszcze raz – na dół schodzę sama. Odbijam Stephana i wyprowadzam go na zewnątrz. Daję wam sygnał i dopiero wtedy wysadzacie bazę w powietrze. Zrozumiano?

Agenci zgodnie pokiwali głowami. Jedynie Greg nadal miał wątpliwości, co do pomysłu kobiety.

– Na pewno nie chcesz żebyśmy ci pomogli? – zapytał, kiedy na chwile zostali sami, tuż przed wejściem do ostatniej bazy.

– Nie, Greg – kobieta westchnęła z irytacją. – Poradzę sobie sama, wiem co robię.

Zagryzł nerwowo wargę. „Wiem co robię”, dokładnie takie same słowa usłyszał kilka lat wcześniej usłyszał od Marka Krasickiego, swojego najlepszego przyjaciela i męża Zosi. Wtedy mu zaufał.

I nigdy nie spotkał go już żywego.

Jeszcze raz spojrzał na Zośkę. Obiecał Markowi, że będzie jej pilnował, a teraz ma tak po prostu puścić ją na pewną śmierć?

– Pozwól iść chociaż mnie – poprosił łamiącym się głosem.

– Greg…

Nie mógł się powtrzymać. Przytulił ją tak mocno, że przez kilka sekund nie bardzo miała czym oddychać. Przez ostatnie lata stała się dla niego kimś o wile ważniejszym niż tylko żoną zmarłego przyjaciela. A ostatnio to uczucie jeszcze bardziej się pogłębiło.

– Wróć – wychrypiał. – Proszę.

Zosia uśmiechnęła się smutno. Odgarnął z jej czoła zabłąkany kosmyk włosów, pierwszy raz od dawna miał wrażenie, że tonie w czyimś spojrzeniu.

Nie wiedział jak, nie wiedział kiedy, ale zupełnie spontanicznie pocałował Polkę. Nie spodziewała się tego, ale oddała pocałunek.

– Wrócę – szepnęła, kiedy oderwali się od siebie. – Obiecuję – dodała jeszcze po czym odwróciła się na pięcie i odbiegła w stronę szybu, nie oglądając się za siebie.

A Lestrade został zupełnie sam z swoim strachem.

***

Zosia pokonywała ciemny tunel w wręcz zabójczym tempie. Starała się nie myśleć o pocałunku Grega, skupić się jedynie na misji. Nie było te jednak proste zadanie, bo na samo wspomnienie tego ułamka chwili, w której byli tak blisko, robiło jej się słabo.

Potrząsnęła nerwowo głową, by oczyścić umysł. W zasięgu wzroku zaczęło pojawiać się słabe światło, co ułatwiło zadania. Zwolniła i zgasiła czołówkę, by nie zdradzić swojej obecności. Przylgnęła do wilgotnej ściany, uspokoiła oddech po czym powoli wyjrzała zza załomu korytarza.

Ostatnia baza wyglądała dokładnie tak samo, jak poprzednie. Na samym środku, wśród rzędu biurek i wysokich komputerów stał Orion i wklepywał coś do komputera. Obok niego na podłodze, przykuty do metalowych rur, siedział Stephane. Kierowniczka odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że trenerowi nic poważnego nie jest.

Jeszcze raz potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu, starając się obrać, jak najlepszy plan działania. Wiedziała, że w końcu będzie musiała się ujawnić, bo dowódca Omegi na pewno zauważy zniknięcie zakładnika. Co więc zrobić, by uwolnić Antigę…?

A może…?

Orion nie ściągnął jeszcze swoich współpracowników, więc nikt nie widział, jak kobieta przemyka między biurkami, prawie czołgając się po ziemi. Dotarła w ten sposób, trochę od tyłu, aż do Stephana. Ten także jej nie widział, nie zareagował więc w sposób, który mógłby zaalarmować złoczyńcę.

Oglądnęła ostrożnie kajdanki i z trudem stłumiła drwiące prychnięcie. Była przekonana, że takiego przestępcę jak Orion, stać na lepsze zabezpieczenia.

Wyjęła z włosów spinkę i pogrzebała przez chwilę przy zamknięciu. Zamek szczęknął.

– Co to było? – Złoczyńca odwrócił się gwałtownie. Zosia momentalnie skuliła się tak, by nie było jej widać, a trener starał się nie dać po sobie poznać, że ma wolne ręce. Orion jeszcze przez chwilę mierzył go wzrokiem, ale w końcu odpuścił i wrócił do przekopiowywania danych.

Inspektorka musiała działać szybko. Nie mogła sobie jednak pozwolić na powiedzenie choćby słowa. Delikatnie chwyciła dłoń przyjaciela i zaczęła na niej kreślić krótką wiadomość.

„Uciekaj”, tylko tyle chciała powiedzieć.

Stephane zrozumiał doskonale. Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. W jednym momencie obydwoje poderwali się z ziemi.

– Ręce za głowę i nie próbuj strzelać! – Zosia wycelowała w Oriona, jednocześnie nogą popychając w kierunku Francuza drugi pistolet. Tech chwycił go i wycofał się szybko.

– Miło widzieć, że ktoś dotrzymuje obietnicy – Orion uśmiechnął się krzywo. – Niestety, ale za złamanie zakazu obowiązuje kara – wciągu sekundy uniósł własną broń i wystrzelił.

Kula dosłownie o milimetr minęła Zosię. Tym razem kobieta nawet się nie zawahała. Wywiązała się strzelanina, a pociski latały w tę i z powrotem.

– Miałeś uciekać! – krzyknęła zdenerwowana kobieta do Stephana, który skryta za przewróconym blatem, próbował sam wycelować w Oriona. – Wiej, ale to już!

Antiga nie był pewny co ma robić, wahał się, czy może zostawić przyjaciółkę samą.

Zośka była jednak pewniejsza. Musiała zakończyć tę maskaradę. Wycelowała dwa razy. Raz w kolano, drugi raz w klatkę piersiową. Orion nie miał nic do powiedzenia, było to tak gwałtowne, że zdążył wydać z siebie tylko zduszony okrzyk i paść na ziemię w kałuży krwi.

Zapadła cisza. Nie wiedzieli co mają powiedzieć. W ułamku sekundy wszystko się skończyło. Tak po prostu.

Pierwsza otrząsnęła się Zosia.

– Musimy stąd uciekać – powiedziała, chowając broń. – Orion unieszkodliwiony – zwróciła się do niewielkiego komunikatora, przypiętego do kamizelki. – Dajcie nam dziesięć minut na wyjście. Potem wysadźcie to cholerstwo.

– Przyjęte – odpowiedział jej niewyraźnie głos po drugiej stronie.

Dopiero teraz kobieta mogła odetchnąć z ulgą. Wszystko szło z godnie z planem.

– Dobrze, że żyjesz – powiedziała, odwracając się do Stephana.

– Ja też się cieszę – mężczyzna zdobył się na słaby uśmiech. – Chyba musimy już iść – wskazał głową na wyjście z tunelu, gdy Zośka nie odzywała się przez chwilę, wpatrzona w jakimś punkt za jego plecami.

– Tak – przytaknęła szybko. – Przepraszam, wydawało mi się, że… że kogoś widzę. Ale to tylko przemęczenie – nerwowo przetarła oczy.

Nie mogli sobie pozwolić na dłuższą pogawędkę. Korytarz prowadzący do wyjścia może do najdłuższych nie należał, ale trzeba było poświęcić kilka minut na jego pokonanie.

– Czyli to koniec? – zapytał Stephane, kiedy byli już prawie przy włazie.

– Tak, to koniec.

– Dobrze, że ten wasz Moriarty też jednak odpuścił.

I w tym momencie Zośka nagle zdała sobie sprawę, co jej się nie zgadzała.

– Moriarty nigdy nie odpuszcza – powtórzyła pod nosem słowa Sherlocka. – Cholera, to był on! – przeklęła głośno. – Stephane – zwróciła się do przyjaciela – wyjdź na zewnątrz i jak najszybciej znajdź Grega. Powiedz mu, że Moriarty jest tu na dole. Nie wysadzajcie niczego! – znów włączyła komunikator.

– A ty? – przerażony Antiga, nie do końca wiedział co się dzieje.

– Poradzę sobie, znam się na tym – powiedziała po czym odwróciła się na pięcie i odbiegła ciemnym korytarzem.

Wiedziała, że musi się pospieszyć. Moriarty najprawdopodobniej już kopiował wszystkie dane z komputerów. Nie była pewna co mogą zawierać, ale nie można było pozwolić by je zdobył.

Nie myliła się. James siedział za jednym z biurek i wpatrywał się w swojego laptopa, beztrosko nucąc pod nosem angielską przyśpiewkę.

– Czyli jednak Scotland Yard nie zatrudnia zupełnych tłumoków – uśmiechnął się pobłażliwie na widok Zosi.

– Odsuń się od komputera – Uniosła broń.

– Proszę… – Moriarty przewrócił oczami – Nie jestem tym głupkiem Orionem, nie chce mi się bawić w wasze gierki – nagle w jego ręce pojawił się pistolet. Nie wahał się nawet sekundy. Kula trafiła prosto w kolano inspektorki.

Zosia jęknęła i opadła na ziemie. Czuła, jak niewyobrażalny ból rozchodzi się po całym jej ciele, w oczach pojawiły się łzy. Zdoła jednak podnieść swoją broń i wystrzelić nie trafiła jednak.

– Przecież mówiłem, ze nie lubię waszej zabawy – pokręcił głową z dezaprobatą po czym wycelował jeszcze. Tym razem w lewe ramię.

Kobie poczuła, jak zaczyna jej się kręcić w głowie. Wiedziała, że sama nie jest w stanie powstrzymać. Musiała jednak powstrzymać Moriartiego.

Z trudem sięgnęła do komunikatora. To było jedyne wyjście.

– Jestem na zewnątrz – skłamała słabym głosem. – Wysadźcie to cholerstwo w powietrze – wychrypiała.

A potem rozległ się przerażający huk i wszystko zaczęło się walić.



Przedstawiam wam ostatni rozdział tej historii. Został jeszcze epilog, który pojawi się za jakiś ( mam nadzieję niedługi) czas. Z tej części jestem nawet zadowolona, szczególnie z końcówki. Mam nadzieję, że wam też się spodobał i wyrazicie swoją opinię w komentarzach.
Pozdrawiam.
Violin

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Rozdział 36

– Bo tam na dole ja… ja znalazłem coś...

– Co takiego?

– Ostatnią bazę.



Zszokowana Zosia nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Chciała coś powiedzieć, jednak ktoś musiał jej przerwać.

– Gratuluję i bardzo dziękuję za wykonanie za mnie brudnej roboty.

Za ich plecami rozległo się powolne klaskanie. Odwrócili się gwałtownie, by sprawdzić kto to, choć kobieta doskonale wiedziała, z kim mają do czynienia.

Zaraz przy samym wejściu do bazy stał nie kto inny tylko Orion we własnej osobie.

Po wiosce olimpijskiej poniósł się jeden strzał. Zosia spojrzała na uśmiechającego się chytrze Oriona. Następnie podniosła własną broń i oddała strzał w niebo. Drugi huk.

– Naprawdę tego pragniesz? – zapytał mężczyzna. – Za kilka sekund na tych balkonach – wskazał ręką na pobliskie wieżowce mieszkalne – pojawią się z wabieni hukiem sportowcy z całego świat. Wystarczy, że wyceluje w, którekolwiek miejsce… – Zaśmiał się złowieszczo.

Kobieta zacisnęła zęby. Kątem oka dostrzegła pojedynczych, pojawiających się na balkonach ludzi. Westchnęła zrezygnowana. Opuściła broń.

– Idźcie – wychrypiała do stojących za nią chłopaków.

– Ale…

– Uciekajcie! – krzyknęła stanowczo. – Już!

Siatkarze wymienili niepewne spojrzenia, ale widząc naglący wzrok kobiety, odwrócili się i odbiegli pospiesznie. Jedynie Stephane stał, jak wryty w ziemie. Nie był wstanie zrobić choćby kroku, jedynie przerażony wpatrywał się w broń, z której Orion mierzył w kierowniczkę.

– A jednak moja trucizna okazała się za słaba – zaśmiał się obleśnie złoczyńca. – Gratuluję przeżycia. Niestety muszę cię poinformować, że nie nacieszysz się życiem zbyt długo – znów uniósł pistolet. – Chyba, że ty i twoja przyjaciółeczka zechcecie wypełnić kilka moich próśb – uśmiechnął się chytrze.

– Czego chcesz? – warknęła Zosia. Zaciskała ze złością pięści, jej serce biło, jak oszalałe. Nie potrafiła znieść myśli, że ktoś grozi Antidze.

– Zabezpieczenia – prychnął Orion. – Jeśli wejdę tam sam, pobiegniesz za mną i mnie zabijesz. Ewentualnie Scotland Yard wysadzi bazę w powietrze. Ale jeśli pójdzie ze mną twój „braciszek”…

– Nigdy!

– Milcz! – wrzasnął na Stephana. – Ty nie masz tu nic do powiedzenia. A jeśli spróbujesz protestować, to zabije i ciebie, i ją.

Trener przełknął głośno ślinę. Nie miał pojęcia co ma robić, jak się zachować. Z jednej strony nie mógł pozwolić, by Orion spokojnie wszedł do bazy, ale wiedział też, że przywódca Omegi nie żartuje i jest gotowy wypełnić swoją groźbę. Na samą myśl, że Zosi mogłoby się coś stać…

– Pójdę – zgodził się słabym głosem.

– Nie ma mowy! – zaprotestowała Polka.

– Nie mam wyjścia – szepnął. – Pójdę z tobą pod warunkiem, że nie zrobisz Zosi krzywdy.

– Włos jej z głowy nie spadnie.

Francuz zaczął iść w stronę Oriona. Ten odsunął się od włazu i niby zapraszającym gestem, wskazał na wejście.

– Zaczekajcie – przerwała im Zosia. – Stephane… – jej głos drżał. Położyła pistolet na ziemi po czym ostrożnie podeszła do mężczyzny. – Uważaj na siebie – powiedziała cicho. – Nie rób nic głupiego. Przeżyj.

Uśmiechnął się smutno. Na co dzień, ubrana w marynarkę, z starannie związanym kokiem i kamienną twarzą, Zosia była poważna panią inspektor. Ale teraz, w wymiętej reprezentacyjnej koszulce, z smutno oklapłymi włosami i podkrążonymi oczami, przypominała mu tę samą małą dziewczynkę, którą tyle lat wcześniej przygarnęli jego rodzice. Była jego drobną, bezbronną siostrzyczką.

– Wrócę –  obiecał, mocno przytulając kobietę.

To było dla niej za wiele. Tygodnie ciężkiej pracy, mało snu, ogromne zmęczenie psychiczne i fizyczne, zrobiło swoje. Zosia zaszlochała  i rozpłakała się rzewnie, wtulając się w pierś przyjaciela. Był jedyną bliską osobą jaką miała, jedynym człowiekiem, na którym naprawdę mu zależało.

– Dobra, dość już tych rozczulających scenek. Trochę mi się spieszy – Orion zaczął się niecierpliwić.

Zosia niechętnie odsunęła się od brata.

– Nie daj się zabić – szepnęła.

– Nie dam – Stephane uśmiechnął się jeszcze, a potem odetchnął głęboko i podszedł do złoczyńcy. Przez chwilę patrzył na niego spode łba, ale w końcu powoli wszedł do szybu.

Ostatni raz spojrzał na Zosię.

– Będzie dobrze – powiedział jeszcze bezgłośnie.

A potem zniknął pod ziemią. 

***

Siatkarze nie odbiegli za daleki, jedynie na tyle, by nie dosięgł ich wzrok Oriona.

– Co robimy? – zapytał przerażony Zati, gdy zatrzymali się zmęczeni.

– Gdzie Stephane? – jednocześnie odezwał się Bieniu.

Rozglądnęli się wokół. Faktycznie, ich trenera nigdzie nie było, choć byli pewni, że był z nimi, gdy stali wokół wejścia do bazy.

– Chyba został z Orionem i Zosią – stwierdził niepewnie Piter.

– Musimy po niego wrócić! – Do przodu od razu wyrwał się Oskar. W końcu Stephane był jego przyjacielem i nie mógł pozwolić, by coś mu się stało.

Powstrzymał go jednak Philippe.

– Poradzą sobie – powiedział stanowczo , kładąc rękę na ramieniu statystyka. – Jeśli tam wrócisz Orion zabije cię. A martwy Stephanowi nie pomożesz.

Kaczmarczyk bezsilnie opadł  na murek obok drogi.

– Co więc zrobimy? – zapytał, chowając twarz w dłoniach.

Pozostali wymienili znaczące spojrzenia.

– Trzeba znaleźć Grega i Sherlocka – zdecydował Janek. – Tu potrzebna jest pomoc Scotland Yardu. Musimy też uspokoić innych, nie można dopuścić do wybuchu paniki.

– Jak?

– Puścimy plotkę, że to taka nasza nowa gra terenowa – zaproponował Mika. – Sportowcy to dziwni ludzie, w różne bajki uwierzą.

–Powinno zadziałać – zgodził się lekarz.

– Zostawimy tak Stephana i Zosię! – oburzył się Oskar. Nie rozumiał takiego toku myślenia.

– A co możemy zrobić? – Sokal rozłożył ręce.

– My niewiele, ale nie owszem – Robert, drugi statystyk, wskazał na zbliżające się w ich stronę postacie.

Byli to wyżej wspomniani Greg i Sherlock, we własnych osobach.

 Co się stało? – zapytał Lestrade, gdy byli już przy chłopakach.

– Orion…!

– Baza…!

– Zosia…!

– I Stephane!

Siatkarze przekrzykiwali się nawzajem, nie mogąc dojść do jednej, sensownej wersji.

– Milczeć – warknął Holmes. – Zaraz się dowiemy…

Miał rację, w ich stronę bowiem biegła Zosia.

– Orion ma Stephana – wychrypiała słabo. Choć na pierwszy rzut oka wydawała się niewzruszona, zimna, to jednak, kiedy przyjrzeli jej się uważnie, zauważyli drżące ramiona i zbierające się pod powiekami łzy. – Potrzebuje broni, muszę po niego wrócić.

– Idziemy z tobą – od razu wyrwał się Oskar.

– Nie – pokręciła głową. – Ja go w to wplątałam, ja go z tego wyciągnę – szepnęła, bardziej do siebie niż do nich. – Greg, mam do ciebie prośbę – zwróciła się do inspektora – Baza mieści się w pewnej odległości za tamtymi budynkami – wskazała na pobliskie bloki. – Ewakuujcie wioskę. Obsadźcie niewielki kawałek ziemi dynamitem. Gdy wyprowadzę Stephana, wysadźcie to cholerstwo w powietrze.

Holmes i Lestrade wymienili znaczące spojrzenia.

– Na pewno nie chcesz pomocy? – jeszcze raz zapytał Greg.

– Gdy wejdzie ze mną ktoś jeszcze, Orion zabije Stephana – wyjaśniła. – A jeśli coś mu się stanie… nigdy sobie tego nie wybaczę.


Drodzy czytelnicy przedstawiam wam jeden z ostatnich rozdziałów tego opowiadania. Jestem z niego całkiem zadowolona, choć końcówkę pisało mi się dość topornie.
Trochę martwi mnie niewielka ilość komentarzy ( a dokładnie jeden) pod ostatnim rozdziałem. Jeszcze gorszy odzew jest na Enigmie Uczuć. Pamiętajcie, że każdy komentarz to ogromna motywacja i mój szeroki uśmiech.
Pozdrawiam
Violin