wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział 37

Dostała dwa pistolety, granat i kamizelkę kuloodporną. Plan działania ułożyła zupełnie sama, a od ludzi Scotland Yardu wymagała by przestrzegali go co do słowa.

– Powtórzę jeszcze raz – na dół schodzę sama. Odbijam Stephana i wyprowadzam go na zewnątrz. Daję wam sygnał i dopiero wtedy wysadzacie bazę w powietrze. Zrozumiano?

Agenci zgodnie pokiwali głowami. Jedynie Greg nadal miał wątpliwości, co do pomysłu kobiety.

– Na pewno nie chcesz żebyśmy ci pomogli? – zapytał, kiedy na chwile zostali sami, tuż przed wejściem do ostatniej bazy.

– Nie, Greg – kobieta westchnęła z irytacją. – Poradzę sobie sama, wiem co robię.

Zagryzł nerwowo wargę. „Wiem co robię”, dokładnie takie same słowa usłyszał kilka lat wcześniej usłyszał od Marka Krasickiego, swojego najlepszego przyjaciela i męża Zosi. Wtedy mu zaufał.

I nigdy nie spotkał go już żywego.

Jeszcze raz spojrzał na Zośkę. Obiecał Markowi, że będzie jej pilnował, a teraz ma tak po prostu puścić ją na pewną śmierć?

– Pozwól iść chociaż mnie – poprosił łamiącym się głosem.

– Greg…

Nie mógł się powtrzymać. Przytulił ją tak mocno, że przez kilka sekund nie bardzo miała czym oddychać. Przez ostatnie lata stała się dla niego kimś o wile ważniejszym niż tylko żoną zmarłego przyjaciela. A ostatnio to uczucie jeszcze bardziej się pogłębiło.

– Wróć – wychrypiał. – Proszę.

Zosia uśmiechnęła się smutno. Odgarnął z jej czoła zabłąkany kosmyk włosów, pierwszy raz od dawna miał wrażenie, że tonie w czyimś spojrzeniu.

Nie wiedział jak, nie wiedział kiedy, ale zupełnie spontanicznie pocałował Polkę. Nie spodziewała się tego, ale oddała pocałunek.

– Wrócę – szepnęła, kiedy oderwali się od siebie. – Obiecuję – dodała jeszcze po czym odwróciła się na pięcie i odbiegła w stronę szybu, nie oglądając się za siebie.

A Lestrade został zupełnie sam z swoim strachem.

***

Zosia pokonywała ciemny tunel w wręcz zabójczym tempie. Starała się nie myśleć o pocałunku Grega, skupić się jedynie na misji. Nie było te jednak proste zadanie, bo na samo wspomnienie tego ułamka chwili, w której byli tak blisko, robiło jej się słabo.

Potrząsnęła nerwowo głową, by oczyścić umysł. W zasięgu wzroku zaczęło pojawiać się słabe światło, co ułatwiło zadania. Zwolniła i zgasiła czołówkę, by nie zdradzić swojej obecności. Przylgnęła do wilgotnej ściany, uspokoiła oddech po czym powoli wyjrzała zza załomu korytarza.

Ostatnia baza wyglądała dokładnie tak samo, jak poprzednie. Na samym środku, wśród rzędu biurek i wysokich komputerów stał Orion i wklepywał coś do komputera. Obok niego na podłodze, przykuty do metalowych rur, siedział Stephane. Kierowniczka odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że trenerowi nic poważnego nie jest.

Jeszcze raz potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu, starając się obrać, jak najlepszy plan działania. Wiedziała, że w końcu będzie musiała się ujawnić, bo dowódca Omegi na pewno zauważy zniknięcie zakładnika. Co więc zrobić, by uwolnić Antigę…?

A może…?

Orion nie ściągnął jeszcze swoich współpracowników, więc nikt nie widział, jak kobieta przemyka między biurkami, prawie czołgając się po ziemi. Dotarła w ten sposób, trochę od tyłu, aż do Stephana. Ten także jej nie widział, nie zareagował więc w sposób, który mógłby zaalarmować złoczyńcę.

Oglądnęła ostrożnie kajdanki i z trudem stłumiła drwiące prychnięcie. Była przekonana, że takiego przestępcę jak Orion, stać na lepsze zabezpieczenia.

Wyjęła z włosów spinkę i pogrzebała przez chwilę przy zamknięciu. Zamek szczęknął.

– Co to było? – Złoczyńca odwrócił się gwałtownie. Zosia momentalnie skuliła się tak, by nie było jej widać, a trener starał się nie dać po sobie poznać, że ma wolne ręce. Orion jeszcze przez chwilę mierzył go wzrokiem, ale w końcu odpuścił i wrócił do przekopiowywania danych.

Inspektorka musiała działać szybko. Nie mogła sobie jednak pozwolić na powiedzenie choćby słowa. Delikatnie chwyciła dłoń przyjaciela i zaczęła na niej kreślić krótką wiadomość.

„Uciekaj”, tylko tyle chciała powiedzieć.

Stephane zrozumiał doskonale. Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. W jednym momencie obydwoje poderwali się z ziemi.

– Ręce za głowę i nie próbuj strzelać! – Zosia wycelowała w Oriona, jednocześnie nogą popychając w kierunku Francuza drugi pistolet. Tech chwycił go i wycofał się szybko.

– Miło widzieć, że ktoś dotrzymuje obietnicy – Orion uśmiechnął się krzywo. – Niestety, ale za złamanie zakazu obowiązuje kara – wciągu sekundy uniósł własną broń i wystrzelił.

Kula dosłownie o milimetr minęła Zosię. Tym razem kobieta nawet się nie zawahała. Wywiązała się strzelanina, a pociski latały w tę i z powrotem.

– Miałeś uciekać! – krzyknęła zdenerwowana kobieta do Stephana, który skryta za przewróconym blatem, próbował sam wycelować w Oriona. – Wiej, ale to już!

Antiga nie był pewny co ma robić, wahał się, czy może zostawić przyjaciółkę samą.

Zośka była jednak pewniejsza. Musiała zakończyć tę maskaradę. Wycelowała dwa razy. Raz w kolano, drugi raz w klatkę piersiową. Orion nie miał nic do powiedzenia, było to tak gwałtowne, że zdążył wydać z siebie tylko zduszony okrzyk i paść na ziemię w kałuży krwi.

Zapadła cisza. Nie wiedzieli co mają powiedzieć. W ułamku sekundy wszystko się skończyło. Tak po prostu.

Pierwsza otrząsnęła się Zosia.

– Musimy stąd uciekać – powiedziała, chowając broń. – Orion unieszkodliwiony – zwróciła się do niewielkiego komunikatora, przypiętego do kamizelki. – Dajcie nam dziesięć minut na wyjście. Potem wysadźcie to cholerstwo.

– Przyjęte – odpowiedział jej niewyraźnie głos po drugiej stronie.

Dopiero teraz kobieta mogła odetchnąć z ulgą. Wszystko szło z godnie z planem.

– Dobrze, że żyjesz – powiedziała, odwracając się do Stephana.

– Ja też się cieszę – mężczyzna zdobył się na słaby uśmiech. – Chyba musimy już iść – wskazał głową na wyjście z tunelu, gdy Zośka nie odzywała się przez chwilę, wpatrzona w jakimś punkt za jego plecami.

– Tak – przytaknęła szybko. – Przepraszam, wydawało mi się, że… że kogoś widzę. Ale to tylko przemęczenie – nerwowo przetarła oczy.

Nie mogli sobie pozwolić na dłuższą pogawędkę. Korytarz prowadzący do wyjścia może do najdłuższych nie należał, ale trzeba było poświęcić kilka minut na jego pokonanie.

– Czyli to koniec? – zapytał Stephane, kiedy byli już prawie przy włazie.

– Tak, to koniec.

– Dobrze, że ten wasz Moriarty też jednak odpuścił.

I w tym momencie Zośka nagle zdała sobie sprawę, co jej się nie zgadzała.

– Moriarty nigdy nie odpuszcza – powtórzyła pod nosem słowa Sherlocka. – Cholera, to był on! – przeklęła głośno. – Stephane – zwróciła się do przyjaciela – wyjdź na zewnątrz i jak najszybciej znajdź Grega. Powiedz mu, że Moriarty jest tu na dole. Nie wysadzajcie niczego! – znów włączyła komunikator.

– A ty? – przerażony Antiga, nie do końca wiedział co się dzieje.

– Poradzę sobie, znam się na tym – powiedziała po czym odwróciła się na pięcie i odbiegła ciemnym korytarzem.

Wiedziała, że musi się pospieszyć. Moriarty najprawdopodobniej już kopiował wszystkie dane z komputerów. Nie była pewna co mogą zawierać, ale nie można było pozwolić by je zdobył.

Nie myliła się. James siedział za jednym z biurek i wpatrywał się w swojego laptopa, beztrosko nucąc pod nosem angielską przyśpiewkę.

– Czyli jednak Scotland Yard nie zatrudnia zupełnych tłumoków – uśmiechnął się pobłażliwie na widok Zosi.

– Odsuń się od komputera – Uniosła broń.

– Proszę… – Moriarty przewrócił oczami – Nie jestem tym głupkiem Orionem, nie chce mi się bawić w wasze gierki – nagle w jego ręce pojawił się pistolet. Nie wahał się nawet sekundy. Kula trafiła prosto w kolano inspektorki.

Zosia jęknęła i opadła na ziemie. Czuła, jak niewyobrażalny ból rozchodzi się po całym jej ciele, w oczach pojawiły się łzy. Zdoła jednak podnieść swoją broń i wystrzelić nie trafiła jednak.

– Przecież mówiłem, ze nie lubię waszej zabawy – pokręcił głową z dezaprobatą po czym wycelował jeszcze. Tym razem w lewe ramię.

Kobie poczuła, jak zaczyna jej się kręcić w głowie. Wiedziała, że sama nie jest w stanie powstrzymać. Musiała jednak powstrzymać Moriartiego.

Z trudem sięgnęła do komunikatora. To było jedyne wyjście.

– Jestem na zewnątrz – skłamała słabym głosem. – Wysadźcie to cholerstwo w powietrze – wychrypiała.

A potem rozległ się przerażający huk i wszystko zaczęło się walić.



Przedstawiam wam ostatni rozdział tej historii. Został jeszcze epilog, który pojawi się za jakiś ( mam nadzieję niedługi) czas. Z tej części jestem nawet zadowolona, szczególnie z końcówki. Mam nadzieję, że wam też się spodobał i wyrazicie swoją opinię w komentarzach.
Pozdrawiam.
Violin

2 komentarze: