sobota, 7 maja 2016

Rozdział 11

–  Gdzie Kubi i Fabio? – Stephane popatrzył zmęczonym wzrokiem po swoich zawodnikach. Ci tylko wzruszyli ramionami nawet nie przerywając wykonywanych ćwiczeń.
–  Poszli po wodę, mieli a chwilę wrócić – wyjaśnił Karol.
Trener westchnął głęboko. Mógł to przewidzieć.
–  Czyli mam rozumieć, że nikt nie wie gdzie on są.
Siatkarze przytaknęli szybko. Przyglądająca się wszystkiemu z boku Zosia, pokręciła głową, ubolewając nad nieogarnięciem swoich podopiecznych po czym podeszła do Antigi. 
–  Ja ich poszukam – zaproponowała.
Stephane pokiwał głową, zgadzając się na takie rozwiązanie, ale nadal nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt nad jej głową. Dodatkowo miał podkrążone oczy i nie wyglądał najlepiej.
–  Wszystko okej? – zapytała.
–  Co? – Stephane ocknął się z letargu. – Ah… Tak, tak, wszystko dobrze. Jestem trochę zmęczony, nie spałem zbyt dobrze.
Zosia nie była przekonana co do tego tłumaczenia. Stanęła na palcach i przyłożyła rękę do czoła trenera.
–  Masz gorączkę – stwierdziła. – Dlaczego nie powiedziałeś, że źle się czujesz?
–  Spokojnie.  – Antiga wzruszył ramionami. – To tylko przeziębienie, wziąłem coś rano.
Kobieta zacisnęła zęby. Nie podobało jej się to wytłumaczenie, ale zamierzała zając się tym później.
–  Niech ci będzie. Idę poszukać chłopaków. Może się jeszcze nie pozabijali.
Wyszła, stukając niskimi obcasami i mijając w drzwiach zaskoczonych Serbów.
***
–  Ale wieje! – wrzasnął Greg, próbując przekrzyczeć wiatr.
Wspinał się razem z Sherlockiem, po zielonych wzgórzach w kierunku ruinek jakiegoś zamku. W promieniu kilkunastu kilometrów nie było nikogo. Zupełnie. Totalna pustka.
–  Jesteśmy w Szkocji. Tu zawsze wieje. – Sherlock poprawił kołnierz, nawet nie patrząc na inspektora.
Lestrade opatulił się mocniej swoim płaszczem i przeklinając w myślach pogodę, podążył za detektywem. Szli prze dobre dziesięć minut, aż w końcu udało im się dotrzeć na miejsce.
Holmes od razu zabrał się za badanie otoczenia. Z nosem przy ziemi i przytkniętym do oka szkłem powiększającym, badał każdy kamyk, każde źdźbło trawy, a jego peleryna łopotała malowniczo na wietrze gdy biegał w te z powrotem.
–  Tak jak myślałem  –  zawołał w końcu. – Jeśli dobrze byśmy poszukali to pewnie znaleźlibyśmy taką samą bazę jak w Spalę…
–  To jej poszukajmy!
–  Nie. Przerywaj. Mi. Kontynuując: Moriarty zapewne obsadził ja już swoimi ludźmi, zrobiliby z nas ser szwajcarski jak tylko wpakowalibyśmy tam nasze nosy. Nic tu po nas.
Greg zamrugał zdezorientowany po czym spojrzał na Sherlock, mając nadzieję, że się przesłyszał.
–  Czyli – zaczął ostrożnie – zaciągnąłeś mnie na drugi koniec Brytanii, oderwałeś od różnych bardzo ważnych spraw, naraziłeś na zwolnienie, tylko po to by powiedzieć, że nic tu po nas. Masz coś na swoją obronę.
–  Musimy jechać do Tokio.
–  Do Tokio Niby dlaczego do Tokio?
–  To skomplikowane. Zaufaj mi. – Holmes odwrócił się na pięcie i zaczął oddalać się szybkim krokiem.
–  Do Tokio – mruknął pod nosem Lestrade. – Oszalał.
***
–  No i co my zrobimy, no i co my zrobimy, no i co my teraz zrobimy!
Michał Kubiak chodził w kółko po niedużym tarasie na dachu Tauron Areny. Był zdenerwowany, zirytowany i zły na własną bezsilność.
–  Będziemy czkać. – Fabian wzruszył ramionami. Stał oparty o jedną z barierek i nie wyglądał na jakoś bardzo poruszonego zaistniałą sytuacją.
–  Czekać?! – wybuchnął Dzik. – Mamy czekać?! Czy ty siebie słyszysz?! To, to, to… skandal!
–  Michał, uspokój się. Nic nie możemy zrobić.
–  Jak to nic? Ja ci zaraz pokarzę…  – odepchnął Drzyzgę, stanął przy barierce i zaczął chaotycznie wymachiwać rękami. – Ratunku! Pomocy! Pomóżcie nam! – krzyczał. Niestety był za wysoko i nikt go nie słyszał. – To bez sensu – westchnął, osuwając się na ziemię.
I w tym momencie zdał sobie sprawę z tego na czym siedzi. To były liny. Dwie grube, żółte liny idealne do tego by po nich zejść.
–  Fabio, wymyśliłem!   –  Kubiak poderwał się raźno.
Jego kolega spojrzał na niego niepewnie i na wszelki wypadek zrobił dwa kroki w tył.
–  Co takiego wymyśliłeś?
–  Weźmiemy te liny i spuścimy się po nich na ziemię. Najpierw na ten podest na załamaniu, a potem na samiusieńki dół. To bardzo proste!
Drzyzga popatrzył na niego niepewnie, nie wiedząc czy ma się bać czy nie. Następnie podszedł do barierki i wychylił się spoglądając na plac poniżej.
–  Trochę wysoko – wyszeptał, przełykając ślinę. Ten pomysł wydawał mu się coraz głupszy i coraz bardziej szalony.
Stał tak jeszcze przez chwilę, zastanawiając się co takiego zrobił, że tu wylądował, dopóki nie zauważył, że Michał zdążył już przewiązać się liną, przeleźć przez barierkę i teraz był w połowie drogi na podest.
–  Wcale nie jest tak źle! – krzyknął przyjmujący. – Jak zejdę, to wciągnij linę i sam się nią obwiąż.
Chwilę później Fabian stał na samej górze, kilkadziesiąt metrów nad ziemią, obwiązany w pasie grubą liną, z zamiarem zsunięcia się na sam dół.
–  Oszalałem – stwierdził, przechodząc przez barierkę.
A potem zaczął schodzić.
***
Zosia była zirytowana. Skrajnie zirytowana. Przeszukała całą Tauron Arenę wzdłuż i wszerz, ale Kubiaka i Drzyzgi nigdzie nie było. Zastanawiała się jak można być tak skrajnie nieodpowiedzialnym i zniknąć na parę godzin przed meczem. Cholernie przypominało jej to akcje sprzed paru lat, z tą jednak różnicą, że wtedy Rouzier darł się w szybie wentylacyjnym tak głośno, że trudno było go nie usłyszeć.
–  Przepraszam – zwróciła się do stojącego przy wyjściowych bramkach strażnika. – Nie widział pan może dwóch siatkarzy? Jednego z brodą, a drugiego szczerzącego się jak koń?
–  Niestety, ale nie. – Rosły mężczyzna pokręcił głową i wrócił do obserwowania kibiców, którzy powoli wchodzili na halę.
Kobieta przeklęła pod nosem po czym wyszła na plac przed Areną, mając nadzieję, że siatkarze wyszli sobie po prostu na spacer. Niestety nigdzie ich nie było.
W pewnym momencie dostrzegła dość ciekawą scenkę. Tuz przed wejściami stała sobie starsza kobiecina ubrana w biało czerwony strój, z sporą torebką przewieszoną przez ramię i wykłócała się z jednym z strażników. Wyglądałoby to jeszcze w miarę normalnie gdyby nie to, że nagle ni stąd ni zowąd przed staruszką pojawiła się lina. A za liną wylądował Kubiak.
–  Zamach! – wrzasnęła zgorszona kobieta, patrząc ze zgrozą na siatkarza, leżącego u jej stóp. – To był zamach. – Po czym zaczęła okładać biednego Dzika torebką.
–  Ale… auć… proszę… auć… pani…auć….ja naprawdę… auć… nie chciałem…. – Michał próbował się tłumaczyć, ale to nic nie dało. Szczególnie, że chwilę później w podobnych okoliczność pojawił się Fabian i teraz obydwaj, na zmianę, byli ofiarami torebki starszej pani.
–  Proszę pani – Zosia w końcu postanowiła przerwać to zamieszanie, chociaż sama z trudem powstrzymywała się od śmiechu. – Ci panowie to reprezentanci Polski w siatkówce. Są zdenerwowani zbliżającym się meczem dlatego zachowują się tak, a nie inaczej.
Kobieta spojrzała na kierowniczkę, a potem znów na zawodników. Następnie prychnęła  głośno, zażyczyła sobie autografów całej reprezentanci w ramach zadośćuczynienia po czym odeszła, wymachując na wszystkie strony swoją torebką.
–  A wy – Zośka zwróciła się do siatkarz – macie przerąbane. Zaraz będziecie tłumaczyć Stefanowi z tego co właśnie odwaliliście. Idziemy!
–  Tak, proszę pani.
***
9 listopada 2000
Dziś rocznica śmierci mamy. Siedzę w  domu razem z młodym. Przeglądamy stare albumy, jednocześnie montują model samolotu. Dochodzi siedemnasta, tata zaraz wróci z treningów. Pójdziemy na cmentarz i znów będzie smutno. Jak co roku.
W pracy spokój. Brak dziwnych zdarzeń. Po tym dziwnym nocnym incydencie Marta zachowywała się już normalnie. 
Ostatnio Hav wyciągnęła  mnie do kina, a potem  na kolacje. Musze powiedzieć, że było całkiem… przyjemnie. Ona wcale nie jest taka zła. Jest bardzo mądra, miła, ma fajne poczucie humoru i jest całkiem… ładna.
Chyba zaczynam wariować.
Kończę, młody mnie woła
.


Witam w rozdziale jedenastym. Jak zwykle jestem z niego średnio zadowolona, ale ja mam taką naturę i zwykle moje własne dzieła mnie nie zadowalają. Trudno, muszę to jakoś przeżyć.
Mam radochę. Leman dostał powołanie na Ligę Światową :). Nie wiem dlaczego ale jego wyjątkowo lubię. 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Zapraszam do komentowania, bo pamiętajcie, że każdy komentarz to podwójna motywacja, by napisać kolejną część.
Pozdrawiam
Violin

Edit:  Zapraszam na mojego drugiego, nowego bloga "Amelka". W rolach głównych:  Marcin Możdżonek i jego żona Hania, mała Amelka, która zna odpowiedź na każde pytanie i coraz bardziej zagubiony Stephane Antiga.


2 komentarze:

  1. Ja nie wiem co Ty tak ciągle narzekasz na twoje rozdziały, są świetne! Czytam to opowiadanie od początku i z każdym rozdziałem podoba mi się jeszcze bardziej :D
    A przy okazji zapraszam do mnie - nowy rozdział się pojawił ^_^
    Pozdrawiam i weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma co narzekać.. Jest świetnie *.* czekam, czekam, czekam z niecierpliwością na następny rozdział :D
    Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń