piątek, 10 czerwca 2016

Rozdział 16

Po wygranym meczu z Kanadą, siatkarze byli w wystarczająco dobrych nastrojach, by zrobić małą rozróbę w hotelu. Nie była ona jednak zbyt duża i skończyło się tylko na jednej rozbitej lampie. 
Co innego miało nastąpić następnego dnia kiedy to Polska, rzutem na taśmę, wygrała z Francją, choć przed spotkaniem większość stawiała na szybkie trzy sety dla Francuzów. Dlatego też kiedy Polakom cudem udało się wygrać trzecią partię i przedłużyć rozgrywkę, na parkiecie zapanowała euforia.  Po drugiej stronie siatki, przeciwnicy zaczęli się naprawdę denerwować, a siedzący na trybunach kibice Trójkolorowych, obgryzali ze strachu paznokcie, zastanawiając się co ich podkusiło by w żartach domagać się od Antigi wpuszczenia rezerwowych. 
A teraz ci rezerwowi „lali” ich drużynę.
W momencie w którym na parkiet spadła ostatnia piłka, wśród reprezentantów Polski zapanowała niesamowita radość. Udało im się, naprawdę im się udało, pokazali wszystkim niedowiarkom, że potrafią grać, że ta drużyna może dokonać w teorii niemożliwego. 
Po meczu Zośka najpierw została wyściskana przez wszystkich zawodników, a potem wciągnięto ją do wesołego kółeczka szczęścia. Dopiero gdy już zmęczeni siatkarze ją wypuścili, mogła na spokojnie uzupełnić dokumentację. 
Gdy stała obok band, kątem oka zauważyła, że ktoś się do niej zbliża i chyba ma zamiar ją przestraszyć.
– Nawet nie próbuj, Rouzier – powiedziała, nie odrywając wzroku od papierów. 
– Zniszczyłaś cały element niespodzianki – żachną się siatkarz. – Ale i tak cię uwielbiam! – krzyknął, mocno przytulając Zośkę. 
– Jak też... się za tobą... stęskniłam – wycharczał kierowniczka. – Zaraz połamiesz mi żebra. 
Antonin posłusznie odstawił ją na ziemię, ale nadal uśmiechał się opętańczo. 
– Co u ciebie? Jak śledztwa? Co tu robisz? Polska reprezentacja jest tak samo dziwna jak nasza? Wyciągałaś już kogoś z przewodu wentylacyjnego? – Rouzier zadawał pytania z prędkością karabinu maszynowego. – Co u Marka?
– Mój mąż nie żyje od trzech lat – odpowiedziała spokojnie Zosia. 
Mężczyzna zamrugał szybko,  przyswajając tę informację po czym wykrzywił się przepraszająco. 
– Przepraszam... nie wiedziałem – wydukał. 
– Skąd miałeś wiedzieć. – Zosia machnęła lekceważąco ręką. 
– To... Pracujesz w sztabie Polaków, tak? – Na jego twarzy znów wykwitł ogromny uśmiech.
– Owszem. 
– To dlaczego jeszcze nie widziałem cię w hotelu?
– Bo jesteś ślepy, Rouzier – odpowiedziała rezolutnie po czym wróciła do przeglądania planu na następne kilka dni. – A teraz jak widzisz, pracuję, więc czy mógłbyś łaskawie wyeksportować się do swojej drużyny?
Antonin zwiesił głowę, ale posłusznie udał się do swoich zdołowanych przegraną kolegów.  
Późnym wieczorem euforia Polaków trwała nadal i ci postanowili to wykorzystać. 
Dlatego też na jednym z pięter hotelu, zajmowanego przez wszystkie reprezentację,  można było dostrzec dość... ciekawy widok. 
Na końcu długiego korytarza stała grupa siatkarzy z różnych krajów. Byli tam Polacy, Francuzi, Australijczycy, Kanadyjczycy, kilku Chińczyków i nawet jeden Irańczyk. Wszyscy otaczających dwa hotelowe wózki na ręczniki.  Ale w środku nie było ręczników. Zamiast tego w jednym z nich siedział Paweł Zatorski w kasku i lotniczych goglach. W drugim zaś tkwił, podobnie odziany Jenia Grebennikov. 
Na dany przez Gavina Shmitta znak, Dawid Konarski i Nicolas Le Goff popchnęli pojazdy swoich kolegów, a te z zawrotną prędkością pognały przed siebie.  Po korytarzu poniosły się wrzaski innych siatkarzy, którzy dopingowali zawodników tego przedziwnego wyścigu. 
Na zakręcie obydwaj libero mocno przechylili wózki, aby zmienić kierunek po czym pojechali dalej. Na razie prowadził Jenia, ale Zati siedział mu na ogonie i nadal nie można było stwierdzić,  który wygra. 
Nagle jednak stało się coś co przerwało wyścig i przyprawiło reprezentantów Francji o zawał serca. 
Z jednego z pokoi wyszedł Laurent Tillie, który był jednak tak zamyślony, że nie zauważył dwóch niebezpiecznych pojazdów zbliżających się w jego stronę. Widząc swojego trenera, Jenia pisnął jak mała dziewczynka, szarpnął mocno wózek i z trudem go ominął. To samo z drugiej strony zrobił Paweł, byle tylko nie stratować biednego Francuza. 
Jednak tego typu pojazdy nie były przygotowane na tego typu wyczyny i obydwaj libero zatrzymali gwałtownie, po czym zostali wyrzucenia do przodu jak z procy, zaliczają bardzo nieprzyjemny kontakt z hotelową wykładziną. 
– Co się stało? – zapytał zdezorientowany Laurent, rozglądając się wokół i próbując zrozumieć, dlaczego jeden z jego zawodników leży jak długi na ziemi obok hotelowego wózka, a pozostali, właśnie wyłaniają się zza załomu korytarza, w towarzystwie innych reprezentantów. Nie mógł także pojąć, dlaczego właśnie w tym momencie przez grono dwumetrowców przepchnęła się drobna kobieta w koszulce sztabu Polaków i jak gdyby nigdy nic zaczęła wrzeszczał na siatkarzy. 
– Czy wyście kompletnie ogłupieli?! – Zosia wyglądała na tak wkurzoną, że nawet Marcin Możdżonek skulił się w sobie. Dodatkowo wrzeszczała po angielsku by wszyscy mogli ją zrozumieć. – Ile wy macie lat?! Dziesięć?! Czy wam się naprawdę, aż tak nudzi?! Nie macie nic lepszego do roboty?! Czy do waszych ptasich móżdżków naprawdę nie dociera, czym grożą takie zabawy?! Teraz chcecie się nabawił kontuzji?! Idioci, totalnie Idioci! – Wszyscy siatkarze stali ze spuszczonymi   głowami, wpatrując się w czubki swoich butów. Zosia odetchnęła głęboko po czym zapytała już na spokojnie: – Który z was był takim geniuszem i to wymyślił?
Polacy wskazali na Francuzów. Francuzi wskazali na Polaków. A pozostali siatkarze podziwiali plamy na suficie. 
– Więc się nie dowiem. – Pokręciła głową z zrezygnowaniem.  
Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie na drugim końcu korytarza pojawili się zdyszani Stephane, Philippe oraz trenerzy Australii i Kanady. 
– Słyszeliśmy hałas – wydyszał Antiga. – Zabili kogoś? 
– Jeszcze nie – warknęła Zośka po czym zwróciła się do siatkarzy. – W dwuszeregu zbiórka! – krzyknęła. Mężczyźni wymienili zdziwionego spojrzenia, ale nie zrobili nawet kroku. – Czy ja mówię niewyraźnie?! W dwuszeregu, ale już! – Tym razem zadziałało i po kilku sekundach przed kobietą i trenerami stały równiutkie szeregi. – Dziesięć kółeczek wokół piętra jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło,  a wielu wybiły z głowy głupie pomysły. Ruchy, panowie, ruchy! – pogoniła siatkarzy, którzy na początku biegli niepewnie, ale widząc mordercze spojrzenie Zośki, przyspieszyli i zaczęli biec wyjątkowo rytmicznie.
Cała grupą zniknęła za załomem korytarza, zostawiając trenerów samych. 
– Słuchajcie – Laurent podszedł chwiejnym krokiem do Stephana i Philippa. – Kto to jest? 
– Zofia Krasicka, ogarnia naszych chłopaków – odpowiedział Stephane, uśmiechając się szeroko. 
– Ta Zofia?
– Ta Zofia. 
– A mógłbym ją kiedyś... pożyczyć? Na tydzień? Dwa? Jakiś turniej? Błagam, ostatnio mam wrażenie, że pracuję w cyrku. –Tillie zrobił najbardziej cierpiąco–błagającą minę na jaką było go stać.
– Jak mam dokładnie tak samo  – stwierdził trener Kanadyjczyków. – Więc jakby się kiedyś trafiła okazja...
– Sorry, panowie. – Antiga rozłożył bezradnie ręce.  – Zosia jest nasza. Musicie sobie radzić sami. 
***
– Kup mi coś do jedzenia.  
– Sam sobie kup. 
– Nie widzisz, że coś robię. 
– Siedzisz.
– Ja myślę Lestrade, myślę! Nie mogę tracić swojej energii życiowej na uzupełnianie kalorii.  
– Jesteś straszny. 
– Ja po prostu myślę logicznie. 
– A wymyśliłeś już coś? 
–...
–Sherlock?
– Idziemy jutro na mecz, George.  
– Greg. Dlaczego na mecz? 
– Bo ja tak mówię. Nie zadawaj głupich pytań. 
***
14 lutego 2001
Dzisiaj walentynki. O dziwo nawet u nas w bazie czuć atmosferę tego święta. Nadal nie wymyśliłem dokładnie jak można naprawić problem z komputerem, ale na razie nikomu nic nie mówię. Muszę być pewny tego co robię. 
Stwierdziłem, że już dłużej nie dam rady i dzisiaj powiem Hav jak się sprawy mają. Trochę się boję. Ona jest.... niesamowita. Martwię się, że coś zepsuje. Używamy się z wieczornego laboratorium i idziemy do miasta, już wszystko przemyślałem. Będzie kolacja, spacer... 
Nie mam pojęcia co robię. 
W ostatni weekend byłem w domu i rozmawiałem o tym z tatą. To znaczy tak dość ogólnikowo. Młody nas słyszał i potem cały dzień się że mnie śmiał. 
To tyle. Muszę się psychicznie przygotować na przyjście Hav. 
Kończę. 


Witam po rozdziale szesnastym. Wiem, że mówiłam, że może on być później, ale dorwałam się do tabletu koleżanki i udało mi się go przepisać. 
Ogólnie jestem z niego całkiem zadowolona. Szczególnie z akcji w hotelu. 
Zapraszam do komentowania, bo pamiętajcie, że każdy komentarz to ogromna motywacja. 
Pozdrawiam Violin 

4 komentarze:

  1. Tak się cieszę, że dodałaś ten rozdział na czas :) Nie mogłam się go po prostu doczekać!
    Wyszedł ci naprawdę niesamowicie. Według mnie wszystko jest dopracowane i pięknie napisane. Bardzo podoba mi się opis meczu z Francuzami. Nie wspomnę nawet o akcji w hotelu, która po prostu skradła mi serce :D Cóż tu dużo mówić, rozdział jest taki świetny, jak każdy twój!!! :D <3
    Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
    /Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. Ubawiłam się tą akcją w hotelu. Chciałabym zobaczyć minę trenerów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super :) tak się ciesze, ze jesteś. Codziennie sprawdzałam, czy przypadkiem nie udało Ci się czegoś wstawić :D
    Rozdział super :) czekam na kolejny i na rozwój sytuacji na "Amelka".
    Pozdrawiam i powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowałam się założyć własny blog z własnym siatkarskim opowiadaniem :)
    http://the-world-of-volleyball.blogspot.com/

    Chciałabym Was wszystkich na niego zaprosić. Już wkrótce pojawi się prolog.
    Teraz będę dodawała komentarze z tego konta ;)
    /Ola

    OdpowiedzUsuń