Moriarty wiedział, że Sherlock będzie pierwszy, że szybciej odnajdzie kolejną bazę Dlatego też nawet za bardzo nie zawracał sobie głowy jej szukaniem, tylko od razu wybrał się do miejsca gdzie miał nadzieję znaleźć przedostatnią z nich.
Tego dnia na Dominikanie było wietrznie. Stał na brzegu morza i z satysfakcją wpatrywał się w wysokie fale. Udało mu się. Dokładnie pół godziny wcześnie w jednej z wysokich skał odkrył tajemne wejście. Był teraz w posiadaniu dokładnie dwóch baz – tej w Szkocji i tej na Dominikanie. Doskonale wiedział, że pozostali gracze także mają po dwie.
Teraz szanse się wyrównały.
Została jedna.
I nikt nie wie gdzie się znajduje.
***
Sherlock podzielił zdezorientowanych, nierozumiejących za wiele siatkarzy na dwójki, do każdej dokleił kogoś „ w teorii odpowiedzialnego” i rozesłał po całej hali w celu znalezienia drugiego wejścia do bazy.
Właśnie dlatego Michał Kubiak, Fabian Drzyzga i odpowiedzialny za nich Oskar Kaczmarczyk wylądowali w starych magazynach pod głównym boiskiem.
– Tu jest ciemno, zimno i tylko szczurów brakuje – narzekał Fabio, oświetlając latarką szare ściany.
– Jesteśmy w piwnicy, jak niby ma tu być? – prychnął Michał.
– Ciepło, przytulnie, jakiś kominek by się przydał, czekoladowe ciasteczka mleczko.
– I może jeszcze rudy kot do przytulania?
– A żebyś wiedział.
– Jesteś straszny.
– A ty jest straszniejszy.
– Głupek.
– Idiota
– Pła… Płaziniec.
– Że niby co?!
– Płaziniec. Taki pasożyt.
– Ja ci dam płazińca…
– Chłopaki! – krzyknął Oskar, w ostatniej chwili rozdzielając siatkarzy. – Ogarnijcie mózgownice, musimy znaleźć to cholerne przejście. – Oglądnął dokładnie ścianę, oświetlaną przez latarkę Fabiana. – Nic – westchnął z zrezygnowaniem.
– A to co? – zapytał Fabian, wskazując na niewielki czerwony przycisk przyczepiony do ściany. Michał spojrzał na niego z przerażeniem i już chciał powstrzymać rozgrywającego przed dotknięciem guzika, jednak Drzyzga był szybszy i zdążył to zrobić.
Ściana, pod którą stali, rozsunęła się powoli, ukazując jakieś tajemne przejście. Statystyk zaglądnął do środka odkrytego pomieszczenia, a z wrażenia jego szczęka zaliczyła bliskie spotkanie z podłogą. Zobaczył dokładnie takie same urządzenia, biurka, lampy pod sufitem, jakie widział w Spale.
– Fabio, jesteś genialny – powiedział z podziwem. – Znalazłeś to czego szukamy.
***
Philippe stracił poczucie czasu. Siedział pod zimną, wilgotną ścianą, w milczeniu wpatrując się w jakiś punkt przed nim. Obok niego Zosia co chwilę sprawdzała stan nieprzytomnego Stephana, który z każdą kolejną minutą był coraz bledszy i oddychał coraz ciężej. Bez leków jego organizm nie radził sobie z objawami zatrucia i teraz trucizna mogła bez przeszkód siać spustoszenie w jego ciele.
– Światło – wyjęczał w pewnym momencie Antiga, ku zdziwieniu towarzyszy.
– To nie brzmi dobrze – powiedziała powoli Zośka. Blain przytaknął jej z niepokojem, ale zaraz kątem oka zauważył coś ciekawego.
– Ja też widzę światło – stwierdził. – Zobacz. – Wskazał w głąb tunelu.
Miał racje. W oddali migotały pojedyncze światełka, które z każdą kolejną sekundą robiły się coraz większe i większe.
– Zosia! – Do ich uszu dotarł czyjś przytłumiony krzyk.
– Greg! To ty? – Kobieta poderwała się gwałtownie z ziemi.
Po chwili z ciemności wyłonili się Anglicy, Oskar, doktor Sokal i Marcin z Pawłem.
– W końcu was znaleźliśmy – powiedział Lestrade, z ulgą przytulając Zosie.
– Ja też się cieszę, ze was widzę – odparła kierowniczka. – Janek – zwróciła się do lekarza – Stephane… – Nie musiała nic więcej mówić. Sokal już był przy trenerze i podawał mu odpowiednie lekarstwo.
– Będzie dobrze – powiedział w końcu i uśmiechnął się pokrzepiająco. – Weźmiemy go na górę i za kilka godzin powinien się obudzić. Marcin – spojrzał na środkowego – pomóż mi, trzeba go podnieść.
Razem dźwignęli mężczyzny, a potem powoli ruszyli w kierunku drugiego wyjścia. Przed nimi szedł Oskar i Paweł z latarkami, a za nimi kroczył Sherlock, przepytując Zosię z tego co się stało i co widziała. Sam także zdał dokładne relacje z tego co znaleźli w japońskiej bazie.
– Wszystko wygląda dokładnie tak jak w Spale, tylko notatki są głównie po japońsku. Weźmiemy je do przebadania, może uda nam się zorientować gdzie są pozostałe – mówił.
W końcu dotarli na samą górę. Dzięki interwenci Grega, udało im się bez zbędnych pytań i zainteresowania osób postronnych wpakować się do autobusu i dotrzeć do hotelu.
– Wracamy dzisiaj do Anglii – zakomunikował Lestrade, kiedy już na spokojnie wszyscy usiedli przy kolacji.
Zosia spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale po chwili zastanowienia ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Weźmiesz próbki, prawda? – zapytała. – I proszę przekaż je jak najszybciej do laboratorium – dodała gdy Greg potwierdził. – To dla mnie ważne – spuściła wzrok. – Niech zajmą się tym jak najszybciej.
– Dobrze, powiem im żeby zbadali to w pierwszej kolejności i jak najszybciej zabrali się za wymyślanie odtrutki.
– Dziękuję. – Zapadła cisza. – Idę zobaczyć co u Stephana – wyszeptała Zosia po czym wstała od stołu i opuściła jadalnie, odprowadzana przez zmartwione spojrzenie Philippa.
W pokoju trenera nie było nikogo. Antiga leżał na łóżku, okryty kołdrą, oddychał płytko. Nadal był nieprzytomny, wyglądało na to, że nie dojdzie do siebie przez następne kilka godzin. Na szafce nocnej leżały lekarstwa, którymi Sokal faszerował trenera by utrzymać go w jako takiej dyspozycji.
– Cześć, braciszku – wyszeptała Zosia, siadając na krześle obok łóżka. – Jak się czujesz? – Delikatnie przeczesała palcami, sklejone od krwi, włosy mężczyzny. – Nie chciałam żeby to tak się skończyło. Gdybym tylko wiedziała… To moja wina, że się w to wpakowaliście. Może gdybym nie przyjeżdżała do Spały… – Schowała twarz w dłoniach. Na co dzień pracowała w Scotland Yardzie, radziła sobie z największymi złoczyńcami, widziała wiele śmierci, bólu, ale zawsze dotyczyło to obcych osób, wypełniała akta, chowała do szuflady, a ci ludzie znikali z jej pamięci. Uodporniła się na śmierć.
Ale teraz było inaczej. Teraz cierpiał ktoś dla niej ważny.
– To moja wina – szepnęła. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – To wszystko moja wina.
***
Gdy dwaj środkowi poinformowali ochronę, że przybyli na Okęcie w związku z aferą z kurą, ta niedowierzała. Az do momentu kiedy Bartek krzyknął ile sił w płucach imię ptaszyska, a ono pojawiło się jak gdyby znikąd i wskoczyło mu na ręce.
– Helenka, nareszcie cię znaleźliśmy! – krzyknął uradowany Andrzej, ku zdziwieniu otaczających ich ochroniarzy.
Hela zagdakała głośno i wtuliła się w pierś Lemana.
– Chodź do domu – powiedział siatkarz po czym razem z kolegą odwrócili się na pięcie by opuścić lotnisko
Jednak w tym momencie kura przestała być posłuszna. Zeskoczyła na ziemię i pobiegła w kierunku hali przylotów, machając gwałtownie skrzydłami.
– Helenko! – Andrzej pognał za ptakiem, który jednak był szybszy i za nim ktoś zdążył go złapać wdrapał się na jedną z belek wiszących pod sufitem. Następnie Hela podreptała na sam środek stropu i usiadła na czymś co z daleka wyglądało jak… koszulka.
– Czy to jest koszulka Grześka? – zapytał Leman, mrużąc oczy.
– Ona na niego czeka! – Doznał nagłego olśnienia Wrona. – Czeka na naszego Łomacza i nie zabierzemy jej stąd dopóki on nie wróci z Tokio. To takie…
– Wzruszające?
– Tak, dokładnie. Wzruszające, prawda?!
– Ta… bardzo wzruszające.
***
12 marca 2001
Dzisiaj razem z Haveline siedzieliśmy do późna w głównym laboratorium. Ostatnio często to robimy. Tylko Hav powiedziałem o tym, że najprawdopodobniej znalazłem rozwiązanie naszego problemu. Chcę wszystko dopracować i sprawdzić zanim pokarzę je szefostwu, a Hav mi w tym pomaga. Dużo rozmawiamy, a ona ma sto pomysłów na minutę co bardzo mi pomaga. Dodatkowo podsunęła mi pomysł bym szyfrował to co notuje, bo będzie bezpieczniej.
Dziś było trochę inaczej.
Pocałowałem ją.
Siedzieliśmy w ciszy nad moimi notatkami. Byliśmy tak blisko…
Dobra, nie mam pojęcia jak to się stało.
Muszę ochłonąć.
W domu spokój.
Kończę.
Tego dnia na Dominikanie było wietrznie. Stał na brzegu morza i z satysfakcją wpatrywał się w wysokie fale. Udało mu się. Dokładnie pół godziny wcześnie w jednej z wysokich skał odkrył tajemne wejście. Był teraz w posiadaniu dokładnie dwóch baz – tej w Szkocji i tej na Dominikanie. Doskonale wiedział, że pozostali gracze także mają po dwie.
Teraz szanse się wyrównały.
Została jedna.
I nikt nie wie gdzie się znajduje.
***
Sherlock podzielił zdezorientowanych, nierozumiejących za wiele siatkarzy na dwójki, do każdej dokleił kogoś „ w teorii odpowiedzialnego” i rozesłał po całej hali w celu znalezienia drugiego wejścia do bazy.
Właśnie dlatego Michał Kubiak, Fabian Drzyzga i odpowiedzialny za nich Oskar Kaczmarczyk wylądowali w starych magazynach pod głównym boiskiem.
– Tu jest ciemno, zimno i tylko szczurów brakuje – narzekał Fabio, oświetlając latarką szare ściany.
– Jesteśmy w piwnicy, jak niby ma tu być? – prychnął Michał.
– Ciepło, przytulnie, jakiś kominek by się przydał, czekoladowe ciasteczka mleczko.
– I może jeszcze rudy kot do przytulania?
– A żebyś wiedział.
– Jesteś straszny.
– A ty jest straszniejszy.
– Głupek.
– Idiota
– Pła… Płaziniec.
– Że niby co?!
– Płaziniec. Taki pasożyt.
– Ja ci dam płazińca…
– Chłopaki! – krzyknął Oskar, w ostatniej chwili rozdzielając siatkarzy. – Ogarnijcie mózgownice, musimy znaleźć to cholerne przejście. – Oglądnął dokładnie ścianę, oświetlaną przez latarkę Fabiana. – Nic – westchnął z zrezygnowaniem.
– A to co? – zapytał Fabian, wskazując na niewielki czerwony przycisk przyczepiony do ściany. Michał spojrzał na niego z przerażeniem i już chciał powstrzymać rozgrywającego przed dotknięciem guzika, jednak Drzyzga był szybszy i zdążył to zrobić.
Ściana, pod którą stali, rozsunęła się powoli, ukazując jakieś tajemne przejście. Statystyk zaglądnął do środka odkrytego pomieszczenia, a z wrażenia jego szczęka zaliczyła bliskie spotkanie z podłogą. Zobaczył dokładnie takie same urządzenia, biurka, lampy pod sufitem, jakie widział w Spale.
– Fabio, jesteś genialny – powiedział z podziwem. – Znalazłeś to czego szukamy.
***
Philippe stracił poczucie czasu. Siedział pod zimną, wilgotną ścianą, w milczeniu wpatrując się w jakiś punkt przed nim. Obok niego Zosia co chwilę sprawdzała stan nieprzytomnego Stephana, który z każdą kolejną minutą był coraz bledszy i oddychał coraz ciężej. Bez leków jego organizm nie radził sobie z objawami zatrucia i teraz trucizna mogła bez przeszkód siać spustoszenie w jego ciele.
– Światło – wyjęczał w pewnym momencie Antiga, ku zdziwieniu towarzyszy.
– To nie brzmi dobrze – powiedziała powoli Zośka. Blain przytaknął jej z niepokojem, ale zaraz kątem oka zauważył coś ciekawego.
– Ja też widzę światło – stwierdził. – Zobacz. – Wskazał w głąb tunelu.
Miał racje. W oddali migotały pojedyncze światełka, które z każdą kolejną sekundą robiły się coraz większe i większe.
– Zosia! – Do ich uszu dotarł czyjś przytłumiony krzyk.
– Greg! To ty? – Kobieta poderwała się gwałtownie z ziemi.
Po chwili z ciemności wyłonili się Anglicy, Oskar, doktor Sokal i Marcin z Pawłem.
– W końcu was znaleźliśmy – powiedział Lestrade, z ulgą przytulając Zosie.
– Ja też się cieszę, ze was widzę – odparła kierowniczka. – Janek – zwróciła się do lekarza – Stephane… – Nie musiała nic więcej mówić. Sokal już był przy trenerze i podawał mu odpowiednie lekarstwo.
– Będzie dobrze – powiedział w końcu i uśmiechnął się pokrzepiająco. – Weźmiemy go na górę i za kilka godzin powinien się obudzić. Marcin – spojrzał na środkowego – pomóż mi, trzeba go podnieść.
Razem dźwignęli mężczyzny, a potem powoli ruszyli w kierunku drugiego wyjścia. Przed nimi szedł Oskar i Paweł z latarkami, a za nimi kroczył Sherlock, przepytując Zosię z tego co się stało i co widziała. Sam także zdał dokładne relacje z tego co znaleźli w japońskiej bazie.
– Wszystko wygląda dokładnie tak jak w Spale, tylko notatki są głównie po japońsku. Weźmiemy je do przebadania, może uda nam się zorientować gdzie są pozostałe – mówił.
W końcu dotarli na samą górę. Dzięki interwenci Grega, udało im się bez zbędnych pytań i zainteresowania osób postronnych wpakować się do autobusu i dotrzeć do hotelu.
– Wracamy dzisiaj do Anglii – zakomunikował Lestrade, kiedy już na spokojnie wszyscy usiedli przy kolacji.
Zosia spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale po chwili zastanowienia ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Weźmiesz próbki, prawda? – zapytała. – I proszę przekaż je jak najszybciej do laboratorium – dodała gdy Greg potwierdził. – To dla mnie ważne – spuściła wzrok. – Niech zajmą się tym jak najszybciej.
– Dobrze, powiem im żeby zbadali to w pierwszej kolejności i jak najszybciej zabrali się za wymyślanie odtrutki.
– Dziękuję. – Zapadła cisza. – Idę zobaczyć co u Stephana – wyszeptała Zosia po czym wstała od stołu i opuściła jadalnie, odprowadzana przez zmartwione spojrzenie Philippa.
W pokoju trenera nie było nikogo. Antiga leżał na łóżku, okryty kołdrą, oddychał płytko. Nadal był nieprzytomny, wyglądało na to, że nie dojdzie do siebie przez następne kilka godzin. Na szafce nocnej leżały lekarstwa, którymi Sokal faszerował trenera by utrzymać go w jako takiej dyspozycji.
– Cześć, braciszku – wyszeptała Zosia, siadając na krześle obok łóżka. – Jak się czujesz? – Delikatnie przeczesała palcami, sklejone od krwi, włosy mężczyzny. – Nie chciałam żeby to tak się skończyło. Gdybym tylko wiedziała… To moja wina, że się w to wpakowaliście. Może gdybym nie przyjeżdżała do Spały… – Schowała twarz w dłoniach. Na co dzień pracowała w Scotland Yardzie, radziła sobie z największymi złoczyńcami, widziała wiele śmierci, bólu, ale zawsze dotyczyło to obcych osób, wypełniała akta, chowała do szuflady, a ci ludzie znikali z jej pamięci. Uodporniła się na śmierć.
Ale teraz było inaczej. Teraz cierpiał ktoś dla niej ważny.
– To moja wina – szepnęła. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – To wszystko moja wina.
***
Gdy dwaj środkowi poinformowali ochronę, że przybyli na Okęcie w związku z aferą z kurą, ta niedowierzała. Az do momentu kiedy Bartek krzyknął ile sił w płucach imię ptaszyska, a ono pojawiło się jak gdyby znikąd i wskoczyło mu na ręce.
– Helenka, nareszcie cię znaleźliśmy! – krzyknął uradowany Andrzej, ku zdziwieniu otaczających ich ochroniarzy.
Hela zagdakała głośno i wtuliła się w pierś Lemana.
– Chodź do domu – powiedział siatkarz po czym razem z kolegą odwrócili się na pięcie by opuścić lotnisko
Jednak w tym momencie kura przestała być posłuszna. Zeskoczyła na ziemię i pobiegła w kierunku hali przylotów, machając gwałtownie skrzydłami.
– Helenko! – Andrzej pognał za ptakiem, który jednak był szybszy i za nim ktoś zdążył go złapać wdrapał się na jedną z belek wiszących pod sufitem. Następnie Hela podreptała na sam środek stropu i usiadła na czymś co z daleka wyglądało jak… koszulka.
– Czy to jest koszulka Grześka? – zapytał Leman, mrużąc oczy.
– Ona na niego czeka! – Doznał nagłego olśnienia Wrona. – Czeka na naszego Łomacza i nie zabierzemy jej stąd dopóki on nie wróci z Tokio. To takie…
– Wzruszające?
– Tak, dokładnie. Wzruszające, prawda?!
– Ta… bardzo wzruszające.
***
12 marca 2001
Dzisiaj razem z Haveline siedzieliśmy do późna w głównym laboratorium. Ostatnio często to robimy. Tylko Hav powiedziałem o tym, że najprawdopodobniej znalazłem rozwiązanie naszego problemu. Chcę wszystko dopracować i sprawdzić zanim pokarzę je szefostwu, a Hav mi w tym pomaga. Dużo rozmawiamy, a ona ma sto pomysłów na minutę co bardzo mi pomaga. Dodatkowo podsunęła mi pomysł bym szyfrował to co notuje, bo będzie bezpieczniej.
Dziś było trochę inaczej.
Pocałowałem ją.
Siedzieliśmy w ciszy nad moimi notatkami. Byliśmy tak blisko…
Dobra, nie mam pojęcia jak to się stało.
Muszę ochłonąć.
W domu spokój.
Kończę.
Obóz literacki i godzina przerwa po obiedzie wychodzi mi na dobre i teraz mogę przedstawić wam rozdział dziewiętnasty. Osobiście uważam, że jest on nudny jak flaki z olejem i nic nowego do fabuły nie wnosi, ale takie rozdziały też są potrzebne. Na szczęście istnieje spora szansa, że następna część będzie zawiera więcej akcji i mniej biadolenia.
Kończę narzekać, bo to też irytuje ludzi. Spodziewajcie się kolejnych rozdziałów na Enigmie i Amelce.
Pozdrawiam
Violin
Czekałam na niego :D podoba mi się tu :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny :)
Ps. Taak <3 Amelka i ten blog są świetne, czekam i czekam na kolejne rozdziały
Rozdział wcale nie jest nudny! :) Super, że było w nim trochę więcej siatkarzy. Podobało mi się i to bardzo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny.
Napiszę szczerze, że trochę nawaliłam pod tamtym rozdziałem, ale wakacje… Sama wiesz, jak to jest? Nie lubię pisać komentarzy na odwal się, dlatego piszę teraz póki mam chwilkę czasu.
OdpowiedzUsuńTotalnie nie wiem jak to jest, że Ty mając tyle lat ile masz, piszesz tak dobrze. To naprawdę dziwne, bo do tej pory nie wyłapałam, ani jednego błędu. Dziewczyny w Twoim wieku raczej nie kojarzą mi się dobrze, a już w ogóle nie z pisaniem, I ta wyobraźnia…! Domyślam się, że czerpiesz pomysły z różnych seriali, do tego dołączasz motyw siatkówki i wychodzi coś mega. Mam nadzieję, że w przyszłości znajdę, gdzieś na półce Empiku Twój kryminał.
Jeżeli w rozdziale jest Stefan, to po prostu uśmiech mi z gęby nie schodzi. Uwielbiam go, jak tylko mogę. Najbardziej. Nawet wtedy, kiedy trucizna go zżera. I właśnie to mnie martwi! Jego stan zdrowia. Wydaje mi się, że jemu zawsze sporo się obrywa ;) Musisz postawić go na nogi. Koniecznie.
Akcja z kurą. Śmieszna. Masz te poczucie humoru. Wplatasz wspaniale trochę komedii między wiersze rozdziału. A kura? Nietypowe zwierzę do opowiadania.
Czekam na nowy rozdział. I przepraszam, że dotarcie tutaj zajęło mi tyle czasu. Dzisiaj grali z Brazylią. Oglądałaś może? :)
Ściskam!
Sorbet Jabłkowy
Dziękuję za miłe słowa :) Twoje komentarze naprawdę są dla mnie wsparciem i ten też na pewno będę jeszcze niejeden raz czytała.
UsuńJa też uwielbiam Stephana i za każdym razem kiedy pojawia się w jakimkolwiek opowiadaniu, mam mega radochę.
Co nie znaczy, ze nie mogę go poddawać cierpieniu. Z jakiegoś powodu bardzo dobrze wychodzą mi właśnie sceny z nim i z Zosią. Po prostu czuję wtedy ten dreszcz.
Meczu niestety nie oglądałam, bo jestem na obozie i akurat byłam na zajęciach. Siedziałam tylko z telefonem pod ławką i śledziłam relacje. Szkoda, że przegrali. Wiem, że to tylko Liga Światowa i wprawka przed Rio, ale trochę martwi mnie to, że Stephane i sztab próbują wielu rzeczy i mam wrażenie, że wszystko wygląda inaczej niż się spodziewali. Ale jestem spokojna. Nasi wiele razy pokazali, że dopiero w meczach o prawdziwą stawkę, grają najlepszą siatkówkę.
Jeszcze raz strasznie dziękuję za te miłe słowa.
Pozdrawiam
Violin :)
Z naszymi siatkarzami rzeczywiście dzieje się coś niedobrego. Oczywiście, że forma ma przyjść na igrzyska, ale większość drużyn z Ligi Światowej (Rosja, Brazylia, Francja...) także jadą do Rio, a teraz prezentują świetną dyspozycję. No, ale trzeba zaufać trenerom i chłopakom. Tak samo było podczas memoriału, wydawało się, że nie mamy po co jechać do Tokio, a jednak forma przyszła w odpowiednim czasie i wywalczyliśmy awans na Igrzyska z pierwszego miejsca. Pewnie, że w Rio nie wystarczy taka dyspozycja jak w Japonii, ale trzeba zaufać siatkarzom i trenerom. Mam tylko ogromną nadzieję, że nie załamią się po tych kolejnych porażkach.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o rozdział... genialny! :D Najbardziej urzekła mnie scena z siatkarzami i Helenką. Ale ogólnie to wszystko według mnie opisałaś idealnie. Nie uważam też, że był nudny i nic nie wnosił do fabuły. Wręcz przeciwnie. Super się go czytało i ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że może być nudny! :) Gorąco pozdrawiam! :D