poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział 20

Stał na balkonie i smutnym wzrokiem wpatrywał się w nocny krajobraz Tokio. W ręce trzymał telefon z wybranym numerem syna. Znów odruchowo próbował się do niego dodzwonić.
Choć wiedział, że to bez sensu.
Westchnął głęboko. Bał się. Tak cholernie się bał, że i jego straci. Że zostanie zupełnie sam. Gdy zginęła jego żona zawalił się jego świat. Pamiętał jak trzymał jej zakrwawione ciało w swoich ramionach i błagał by nie odchodziła. Nie posłuchała, zostawiła go.
Wtedy miał jeszcze synów. To dla nich żył, dla nich każdego ranka po tamtym wypadku, wstawał z łóżka.
A teraz został mu tylko Pierre.
Tylko mały, zagubiony Pierre.
- Gdzie jesteś, synku? – wyszeptał w noc.
***
- Helenka nadal nie chce zejść, Andrzej?
- Nie, Bartek.
- Czyli musimy czekać na Grześka?
- Jak widać.
***
Topił się. Z trudem łapał oddech, z trudem walczył z siłą ciągnącą go w dół. Otaczała go ciemność, przykrywała go jak kawałki tkaniny. Ból rozrywał go od środka, niszczył jego organizm. Próbował sobie z nim poradzić, ale był zbyt słaby. Tracił zmysły, tracił świadomość. Przytłumione śmiechy dochodziły do jego uszu, ale on nie zwracała na to uwagi. Był pochłonięty tym by ratować swoje życie, by złapać kolejny oddech.
Już nie dawał rady. Poddawał się.
Ciemność rozstąpiła się. Teraz widział świetlistą, stojącą tuz przed nim. Młody mężczyzna o czarnych, rozczochranych włosach i brązowych oczach. Patrzył na niego tym samym chytrym wzrokiem, który Pierre tak doskonale pamiętał.
- Arsene? – wychrypiał.
Zjawa nic nie powiedziała. Wyciągnęła tylko rękę.
Pierre próbował ją chwycić.
- Dość! – czyjś krzyk przedarł się przez ciemność.
Ból ustał.
Arsene zniknął.
- Oszaleliście. Nie możecie go zabić. Jest nam potrzebny, idioci. 
- Tak, szefie.
Chłopak odetchnął. Odzyskiwał kontrole nad ciałem.
Żył.
Jeszcze.
***
W piątek siatkarze tak naprawdę mieli wolne. Sobotni mecz z Iranem nie spędzał im snu z powiek, a bilety na olimpiadę tkwiły już w kieszeniach. Dlatego też zawodnicy postanowili wybrać się małą wycieczkę po mieście.  Wyjątkowo poszli wszyscy, całą czternastką. Nawet Marcin Możdżonek dał się namówić na tę nie do końca normalną wyprawę.
Nie do końca normalną, bo mieli zamiar oglądnąć rozgrywki sumo.
Wyposażeni w mapy, telefony i nakaz Zosi,  by „nigdzie się nie zgubili, bo ona szukać ich nie będzie”, wyszli na ulice Tokio. Prowadził ich oczywiście Michał Kubiak, który na wszelką sugestię, że  idą w złą stronę reagował złości.
- Znam się na mapach lepiej niż niejeden topograf – powiedział z triumfem, kiedy stanęli przed niewysokim budynkiem.
- Ta… trzy razy gubiliśmy drogę – mruknął pod nosem Fabian.
Michał tylko przewrócił oczami i podszedł do kasy. Kupił bilety, rozdał wszystkim, a potem wkroczył do środka.
Znaleźli się w sporej sali. Na samym środku znajdował się drewniany podest, a wokół niego wznosiły się już znacznie zatłoczone trybuny.
Siatkarze zajęli swoje miejsca. Do rozpoczęcia walki zostało parę minut i jeden z zawodników, ogromny mężczyzna w przepasce biodrowej, już rozgrzewał się na „boisku”.
W tym momencie Marcin zauważył jednak coś co wprawiło ich wszystkich w konsternacje.
- Gdzie jest Zati?
Pozostali popatrzyli na środowego ze zdziwieniem, ale zaraz i oni zdali sobie sprawę z tego, że gdzieś zgubili kolegę. Zaczęli rozglądać się za libero, ale nigdzie go nie widzieli.
- No super – mruknął Kubiak. – Stephane nas zabije.
- Najpierw zrobi to Zośka – powiedział posępnie Gato.
Kubiak chciał coś odpowiedzieć, ale nagle ostatnie światła zgasły, a biały, oślepiający reflektor padł na drobnego Japończyka stojącego na środku drewnianego pola walki. Mężczyzna powiedział coś w swoim języku, a tłum zaczął wiwatować. Reflektor oświetlił ogromnego zawodnika sumo, który wcześniej rozgrzewał się na oczach kibiców. Sportowiec wydał z siebie ryk zwycięstwa i tupnął nogami tak, że zatrzęsła się ziemia.
Następnie prowadzący wypowiedział kolejne zdanie po japońsku, a światło ukazało… Pawła. Polski libero trzymany był przez dwóch rosłych mężczyzn, a na sobie miał jedynie taką samą przepaskę jak drugi zawodnik. Przerażonym wzrokiem krążył po trybunach, a gdy zobaczył swoich zdumionych  kolegów, wydał z siebie jęk zarzynanego wieloryba.
- Nie bój się, Zati – krzyknął Kłos. – Uratujemy cię!
Jednak za nim którykolwiek z nich zdążył zareagować, Marcin Możdżonek zdążył poderwać się z miejsca, zbiec po schodach i jak szalony wpaść na parkiet. Następnie podbiegł do biednego kolegi i próbował wyrwać go oprawcom. Ale ci trzymali go wyjątkowo mocno. Środkowy przyłożył, więc jednemu z prawe, drugiemu z lewej i siłą uwolnił kolegę. Następnie chwycił go za rękę i biegiem pociągnął w stronę wyjścia.
Wypadli na zatłoczone, tokijskie ulice, a za nim podążyli pozostali reprezentanci. Kluczyli między ludźmi, co chwilę kogoś potrącając i wysłuchując różnorakich przekleństw z kraju kwitnącej wiśni. Kątem oka mogli dostrzec jakąś tam pogoń, ale tak naprawdę w tym tłumie, kto ich goni, a kto po prostu za nimi idzie.  
W końcu wpadli gwałtownie do holu hotelu, ku zdziwionych znajdujących się tam Zosi i bardzo bladego Stephana.
- Co się stało? – zapytała kierowniczka, widząc zdyszanych siatkarzy.
- Sumo…
- Zati…
- Marcin…
- Ucieczka…
Na zmianę próbowali wszystko wyjaśnić, ale byli zbyt zmęczeni, by złożyć choć jedno logiczne zdanie. W końcu jednak Marcin odzyskał zdolność racjonalnego i zrelacjonował to co ich spotkało. Z każdym kolejnym słowem oczy słuchaczy robiły się coraz większe, a ich miny coraz bardziej zdziwione.
- Powiedz mi tylko, Pawle – Zosia zwróciła się do libero – Jak ty się znalazłeś na tamtym parkiecie?
Chłopak podrapał się po głowie, zastanawiając się nad tym faktem intensywnie.
- Bo ja zauważyłem kota – odpowiedział w końcu.. – Poszedłem za nim i przez przypadek wszedłem do jakiegoś pomieszczenia. A potem nie mogłem z niego wyjść, bo drzwi się zacięły. Znaleźli mnie jacyś trzej wielcy Japończycy i zmusili żebym wyszedł na ring. Resztę już znacie – skończył.
Zosia patrzyła to na niego, to na resztę siatkarzy i z niedowierzaniem kręciła głową.
- Wiecie co – westchnęła. – W to naprawdę jesteście trudnym przypadkiem.
***

***
- Musimy lecieć do Francji
Greg podniósł wzrok znad czytanej gazety i spojrzał na Sherlocka. Siedzieli w specjalnie wynajętym samolocie, a oprócz nich na pokładzie znajdowało się też mnóstwo dowodów zabranych z japońskiej bazy.
- Dlaczego? – zapytał Lestrade.
- Trzeba znaleźć dziennik tego chłopaka, który opracował rozwiązanie tego problemu z urządzeniami w bazach – opowiedział Holmes. By tego dnia wyjątkowo spokojny i mało wredny, co dziwiło trochę wszystkich wokół.
- A kiedy mielibyśmy tam lecieć? – Inspektor nadal nie był przekonany co do tego pomysłu. – Zresztą i tak ten, w którym zapisywał swoje przemyślenia, zaginął.
- Dlatego też – Sherlock uśmiechnął się chytrze – zaczekamy sobie spokojnie, aż do skończenia badania tych japońskich akt. Jeśli znajdziemy w nich gdzie leży ostatnia baza, damy sobie spokój z dziennikiem, jeśli nie…
- To będziemy szukać dziennika – dokończył Greg. – Tylko pamiętaj, że dziesiątego zaczyna się Euro.
- I co z tego?
- A to z tego, że paru brytyjskich ważnych osobistości postanowiło sobie je pooglądać na żywo. Scotland Yard, służby specjalne, wszystko trzeba ogarnąć i zabezpieczyć. Przecież nawet Zośkę ściągamy na ten czas.
- To nam pomoże.
***
31 marca 2001
Wróg wrócił. Zniknęły kolejne projekty profesora Sandersa. W bazie znów panuje atmosfera jak po pogrzebie.
Nadal pracuję nad rozwiązaniem problemu. Na razie jest nieźle, ale nikomu jeszcze o tym nie powiedziałem. Wie tylko Haveline.
Jeśli chodzi o Haveline… jestem szczęśliwy. Tak szczerze szczęśliwy. Kocham ją. Po prostu kocham.
Jest dobrze, wbrew pozorom jest naprawdę dobrze.
Kończę


Mamy i rozdział dwudziesty. Jest średni, ale w końcu to rozdział dwudziesty, więc jest moc.
Ogłoszenia parafialne.
Założyłam nowego bloga: Without you in my life
Historia opowiada o Stephanie Antidze i Zofii Grace. Jest mocno klimatyczne i trochę smutne.
A i jeszcze jedno.
Głównym watek jest wątkiem romantycznym
Tyle na dzisiaj. Zostawcie po sobie komentarz, bo to naprawdę ogromna motywacja.
Pozdrawiam
Violin

6 komentarzy:

  1. No i co ja mam napisać? Nic dodać, nic ująć! :)
    Nie zabrakło elementów humorystycznych z udziałem siatkarzy, ani tych bardziej zagadkowych scen. Czekam na kolejny :)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego tu prawie nie ma Stefana? Nie, no, wiem, że nie może tylko on królować w opowiadaniu, ale.. Zawsze mam go niedosyt. Przepraszam, że tak późno się zjawiam, ogrom spraw na głowie mnie opóźnił. Najbardziej ujął mnie wątek z sumo ;) naprawdę masz bujną wyobraźnię i co rusz pakujesz naszych przyjemniaczków w kłopoty. Tylko ciągle zastanawiam się skąd Ci się to bierze? Ta wena do pisania i pomysły. A duet Sherlocka i Lestrada to tak jakbym po części oglądała serial. Powinnaś w przyszłości zacząć pisać im scenariusze. I nawet była Helenka, to chyba ona bardziej od Stefana kradnie moje serce ;)
    Czekam na nowy rozdział, dzisiaj coś mi nie zbyt idzie pisanie komentarzy. Następne będą lepsze, obiecuje! Pisz, życzę weny!
    Ściskam! ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Echhh cudowny :) tak dobrze się to czytało. Czekam niecierpliwie na następny :)
    Pozdrawiam i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! Uwielbiam te śmieszne sytuacje z udziałem siatkarzy. Są bardzo pomysłowe, kreatywne i co najważniejsze zawsze poprawiają mi humor. Coś wspaniałego! Dlatego tak bardzo podoba mi się Twój blog. Bo zawsze, nawet jak mam doła i kompletnie nic mi się nie chce, potrafisz swoim opowiadaniem poprawić mi humor i wprowadzić mnie w lepszy nastrój. Lubię także rozmowy detektywów. Jakoś szczególnie lubię je czytać. Wybierasz się może na LŚ do Krakowa? Ja mimo, że mam dosyć daleko chciałam jechać, w końcu są wakacje. No ale się rozmyśliłam.

    Przepraszam, że nie z konta google. Pozdrowienia :)))
    /Oddycham Siatkówką

    OdpowiedzUsuń
  5. Super :D :D :D Świetne!
    /Oddycham Siatkówką

    OdpowiedzUsuń