Zosia siedziała razem z całą
reprezentacją, na lotnisku i oczekiwała na lot powrotny do Polski. Chociaż dla
niej nie miał być to całkowicie lot powrotny, bo nie zamierzała kończyć swojej
podróży w Warszawie.
– Nie lecę z wami do Rosji – powiedziała, zamykając
laptopa i spokojnie patrząc na pozostałych członków sztabu. – Nie wiem też czy
będę w Łodzi.
Wszyscy popatrzyli na nią
zszokowani. Ze zdziwienia Oskar wypuścił trzymany przez siebie długopis, a
Philippe wyglądał jakby ktoś przywalił mu czymś ciężkim w łepetynę. Tylko
Stephane nie wyglądał na jakoś wielce zaskoczonego, bo Zosia wcześniej
powiadomiła go tym jak wygląda sytuacja.
– Ale… dlaczego? – zapytał Sokal, kiedy w
końcu otrząsnął się z szoku.
– Parę wysoko postawionych osób z Wielkiej
Brytanii postanowiło sobie obejrzeć Euro na żywo – wyjaśniła kobieta. –
Organizacja ich wyjazdu i ochrony jest trudna, żmudna i wymaga zaangażowaniu
wielu ludzi. Jedną z nich jestem ja.
– Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej? –
zdziwił się Blain.
– Bo do samego końca nie byłam pewna czy będę
potrzebna także tam na miejscu. Miałam nadzieję, że wystarczy, że ogarnę
teorię. – Rozłożyła ręce w geście bezradności.
– Jak widać nie wystarczyło – westchnął Kaczmarczyk.
– Czyli w Warszawie przesiadasz się na samolot do Londynu?
– Dokładnie. – Kierowniczka uśmiechnęła się
twierdząco i wróciła do swojej pracy.
Pracowała przez jakiś czas jednak
w pewnym momencie zauważyła kątem oka, że Stephane wstaje odchodzi gdzieś z
bardzo niepewną miną. Nie podobało jej się to ani trochę, więc postanowiła
pójść za nim.
– Coś się stało? – Stanęła przed Antigą i
spojrzała mu prosto w oczy.
– Nic… – próbował wymigać się od odpowiedzi
mężczyzna.
– Nie kłam. – Skrzyżowała ręce na piersi.
Stephane westchnął zrezygnowany.
– Usiądźmy gdzieś – mruknął.
Zajęli krzesełka oddalone trochę
od reszty.
– Rany nadal mnie bolą – zaczął. – Czuję się
kiepsko, Janek zwiększył mi dawkę leków.
– To wiem – przerwała mu Zośka. – Przejdź do
sedna.
– Muszę o wszystkim powiedzieć Stephanie –
powiedział na jednym wydechu Stephane. – Nie jestem w stanie tego przed nią
ukrywać. Tych blizn, tego bólu..
– Zrobisz jak chcesz – powiedziała cicho
Zosia. – Stephanie na pewno zrozumie, dlaczego wcześniej jej nie powiedziałeś –
dodała. – To wszystko moja wina – szepnęła jeszcze pod nosem, tak, że Antiga
ledwo ją usłyszał.
– Nawet tak nie mów! – powiedział, gwałtownie
podrywając się z miejsca. – To naprawdę nie twoja wina, że jedna z baz jest w
Spale! To nie ty namówiłaś Bartka żeby do niej wszedł i przez przypadek
uruchomił tę całą maszynerię! To nie ty kazałaś Omedze mnie torturować! Posłuchaj
mnie uważnie – chwycił dłonie przyjaciółki i spojrzał prosto w jej załzawione oczy
– twoje obecność tutaj to najlepsze co mogło się przytrafić tej drużynie.
Chłopaki cię uwielbiają i naprawdę słuchają tego co mówisz. Bez ciebie pewnie
bez pewnie jeszcze w Krakowie kogoś byśmy zgubili. Założę się, że gdyby nie ty
nigdy nie odciągnęlibyśmy Fabiana od tego miśka na lotnisku. Zresztą gdyby nie
ty najprawdopodobniej już dawno leżałbym martwy gdzieś w spalskich lasach, już
nie mówiąc o tym, że Scotland Yard nie dotarłby do Philippa i jego syna. –
Przytulił ją mocno, uspokajająco gładząc po plecach. – To naprawdę nie twoja
wina, siostrzyczko.
***
Grzesiu Łomacz wyszedł z hali
odebrania bagażu prosto w tłum uradowanych kibiców. Wyszczerzył się do nich
szczerze, pomachał wesoło, podpisał parę kartek po czym skierował się do
miejsca gdzie mieli zostać oficjalnie przywitani. Jednak za nim zrobił chociażby
krok, po całym lotnisku poniosło się głośne gdaknięcie, a pomiędzy nogami ludzi
przepchała się… kura.
– Helenka! – krzyknął radośnie na widok
ukochanego pupila.
Kura zagdakała, wskoczyła w
ramiona właściciela i wtuliła się w jego tors.
– Strasznie za tobą tęskniła – powiedział Bartek
Lemański, który nagle wyłonił się z tłumu.
– Okropnie wręcz – dodał Andrzej Wrona, stając
obok. – Uwierzysz, że nam nawet… – Chciał coś powiedzieć, ale Leman powstrzymał
go skutecznym kopniakiem w łydkę.
– Oczywiście, że za mną tęskniła. To przecież
jest bardzo mądre zwierzątko – zachwalał podopieczną Grzesiu. – Jak miałaby nie
tęsknić za takim mądrym, przystojnym, utalentowanym mężczyzną jak ja.
– Ta, jasne. – Leman przewrócił oczami. – To
może teraz oddasz nam ją jeszcze na chwilę, bo chyba ktoś na ciebie czeka. – Wskazał na pozostałych zawodników, stojących
już pod ścianką PZPS.
– Oczywiście! – Rozgrywający podał kumplom swoją
podopieczną. – Z wielką ochotą wam ją powierzę. W końcu zajmowaliście się nią
tak dobrze.
***
Stanęła przed lotniskiem Heathrow
i rozglądnęła się wokół. Znów była w Londynie, znów wróciła do zajęcia, którym
zajmowała się na co dzień. Z jednej strony cieszyła ją chwila wytchnienia od
siatkarzy i ich wybryków, ale jednocześnie czuła się jakoś dziwnie, nie mając
pod opieką bandy wyrośniętych dzieciaków.
W tłumie wyszukała wzrokiem Grega
i odeszła do niego, uśmiechając się szeroko.
– Hej – przywitała się. – Ja idą
przygotowania? – zapytała, wsiadając do taksówki.
– Całkiem nieźle – odpowiedział Lestrade. –
Udało nam się nawet uzyskać zgodę by jednocześnie pracować we Francji nad
sprawą Omegi.
– Czyli szukaniem tego dziennika?
– Dokładnie – przytaknął inspektor. – Jeśli go
znajdziemy istnieje spore prawdopodobieństwo, że dowiemy się gdzie leży
ostatnia baza.
– Sherlock leci z nami?
– Owszem. Stwierdził, że nie ma zamiaru
powierzać tak ważnej sprawy, tak niekompetentnej instytucji jaką jest Scotland
Yard.
– Cały Sherlock – zaśmiała się Zosia. Zaraz
jednak spoważniała. Była jeszcze jedna sprawa, która nie dawała jej spokoju. –
Greg… A co z tą trucizną?
Mężczyzna westchnął głęboko.
– Na razie niewiele mamy – powiedział, a na
twarzy kobiety pojawił się cień przerażenia. – Jesteśmy w trakcie identyfikacji
substancji. To potrwa jeszcze koło tygodnia. Dopiero potem ludzie w laboratorium
zabiorą się za szukanie odtrutki.
– Dobrze – szepnęła, spuszczając wzrok.
Martwiło ją to wszystko. Czas uciekał, a one cały czas miała przed oczami
nieprzytomnego Stephana, rany na jego plecach, ból w jego oczach.
– Nie martw się. – Greg położył rękę na
ramieniu Zosi i uśmiechnął się pocieszająco. – Rozmawiałem z ludźmi w
laboratorium. Twierdzą, że stopień zatrucia krwi jest, taki, że Stephan
spokojnie da radę jeszcze przez co najmniej trzy tygodnie.
– Wiem – westchnęła. – Po prostu się o niego boję.
Strasznie się boję.
***
16 kwietnia 2001
Dzisiaj stało się coś czego się
nie spodziewałem. Po śniadaniu dostałem wezwanie do profesora Sandersa. Byłem
przekonany, że coś zepsułem i zostanę za to zbesztany, ale było wręcz
przeciwnie. Okazało się, że dostałem nowe zadanie – mam być łącznikiem między
bazami. Będę sprawdzał na jakim etapie co jest, gdzie co można poprawić i jak
rozwiązane są niektóre problemy gdzie indziej. To odpowiedzialna robota, bo
położenie pozostałych baz jest znane niewielu osobom.
Niestety będę miał przez to mniej
czasu na opracowywanie mojego rozwiązania. Ale Haveline się tym zajmie. Ufam
jej. Całkowicie.
W domu jak na razie spokój. Tata
tylko zaczyna się trochę denerwować, bo niedługo rozpocznie pierwszy sezon jak
trener reprezentacji.
To chyba tyle.
Kończę.
Mamy i rozdział dwudziesty
pierwszy. Nic logicznego na jego temat nie napiszę, bo byłam dzisiaj u
dentysty, dostałam słoniową dawkę znieczulenia, nie czuję połowy szczęki i nie
chce mi się myśleć.
Jeszcze raz zapraszam wszystkich
na mojego nowego bloga Without you in my life gdzie pojawił się już rozdział
drugi.
Zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam
Violin
No i fajnie :) skoro narazie mamy takie rozdziały, to musi znaczyć, że niebawem wydarzy się coś dużego :D trzymam kciuki za biednego Trenera <3 i mam nadzieję, że w następnym rozdziale uchylisz co dzieje się z porwanym synem Filipa :o
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i pozdrawiam :)
Helenka pobiła wszystko i wszystkich w tym rozdziale <3 :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, jak Zosia poradzi sobie w Londynie. Mam dziwne wrażenie, że z tego wszystkiego wyniknie jakaś afera :P Nie mówiąc już o tym, że Antiga i Blain pewnie nie poradzą sobie sami z siatkarzami :P Myślę, że będzie się działo :D Nie mogę się doczekać kolejnych!
Pozdrawiam ;)
świetny
OdpowiedzUsuń