– Nad czym myślisz? – Na balkonie
pojawiła się Stephanie.
– Nad niczym – odpowiedziała
cicho Stephane. Jego żona tylko uśmiechnęła się delikatnie, słysząc taką
odpowiedź.
– Dobrze, że już wróciłeś –
szepnęła, wtulając się w jego tors.
– Stephanie… – zaczął niepewnie.
Wiedział, że teraz jest odpowiedni moment by o wszystkim opowiedzieć – Jest
pewna sprawa… – opowiedział o wszystkim. O przybyciu Zosi, o znalezieniu przez
Bartka bazy, o Omedze, o porwaniu.
O torturach, bólu i truciźnie.
Nie krył niczego. Wiedział, że
powiedzenie całej prawdy jest najlepszym wyjściem w takiej sytuacji.
Z każdym kolejnym słowem oczy
jego małżonki robiły się coraz większe, a on sam czuł jak jej ciało drży. Gdy
opowiedział o truciźnie, która powoli wyniszczała go od środka, przerażenie
wymalowało się na twarzy kobiety, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Kiedy skończył, schował twarz w dłoniach i
odetchnął głęboko, czekając na reakcje Stephanie.
Jednak ona tylko położyła głowę
na jego ramieniu i przymknęła oczy. Wolała nic nie mówić. Wystarczyła obecność
drugiej osoby.
***
– Nadal nic nie powiedział? –
zapytał Orion, wchodząc do jednej z wilgotnych cel. W środku czuć by stęchliznę
i krew, a po pomieszczeniu niosły się żałosne jęki ofiary.
– Nic, zupełnie – odpowiedział,
stojący obok strażnik.
Orion spojrzał na niego z
irytacją, a potem przeniósł wzrok na leżącego na ziemi chłopaka. Kopnął go nogą
co sprawiło, że Pierre jęknął z bólu i jeszcze bardziej skulił się w sobie.
– Mocno się trzyma – mruknął pod
nosem mężczyzna. Przykucnął obok młodego Blaina i uniósł jego głowę jakby chcąc
zmusić go by spojrzał mu w oczy. – Ale
spokojnie – szepnął, uśmiechając się kpiąco – myślałem, że nie będę musiał tego
robić, ale cóż – sam mnie do tego zmusiłeś. – Wstał i zwrócił się do strażników.
– Znajdźcie mi jego ojca i przyprowadźcie go tutaj – nakazał. – Może wtedy
czegoś się dowiemy.
Po pomieszczeniu poniósł się
szyderczy śmiech.
***
– Zaczniemy od Montpellier –
powiedziała Zosia, wskazując jakiś punkt na mapie Francji, rozłożonej na biurku–
To tam wychowywał się Arsene i jeśli chcemy znaleźć jego dziennik to będzie to
najlepsze wyjście. Dobrze się złożyło, że Anglia pierwszy mecz gra w Marsylii,
przynajmniej będziemy mieć blisko.
– A co potem? – zapytał Greg.
– Zależy czy znajdziemy to czego
szukamy. – Kobieta wzruszyła ramionami. –
Jeśli nie to trzeba będzie sprawdzić okolice Lens, najprawdopodobniej tam
znajduje się francuska baza.
– A skąd to niby wiesz? – zdziwił
się Lestrade.
– Według Philippa w tamtym
miejscu pracował Arsene. Niestety ta konkretna baza jest w tym momencie pod
kontrolą Omegi – westchnęła.
– I wszystko to mamy zrobić
jednocześnie chroniąc głowy ministrów? – Inspektor chyba nie był zbyt
zadowolony z takiego obrotu spraw.
– Niestety, ale nie mamy na to wpływu.
– Zosia rozłożyła bezradnie ręce.
– Niestety – burknął pod nosem
Greg. Zaraz jednak się rozchmurzył. – Ale ogólnie to mamy wszystko
przygotowane, tak?
– Owszem – przytaknęła kobieta. –
Możemy jechać do tej przeklętej Francji.
***
Zwykle ludzie jadą nad morze aby
odpocząć, naładować akumulatory i ogólnie zrelaksować komórki mózgowe. Zati,
Piter i Mati też mieli taki cel. A przynajmniej w teorii. Bo niestety, ale
prawda jest taka, że gdziekolwiek nie pojawiliby się nasi reprezentanci tam
zawsze dzieją się rzeczy dziwne i zgoła nienormalne.
Tym razem nie mogło być inaczej.
Choć zaczęło się zupełnie
zwyczajnie…
– Chłopaki! – Mateusz i Piotrek
leżeli sobie spokojnie na plaży, kiedy podbiegł do nich podekscytowany Paweł,
przy okazji rozsypując wszędzie gdzie się dało piasek.
– Co się stało Zati? – zapytał Mika,
strzepując z włosów drobinki piasku. – Ducha zobaczyłeś?
– Nie! – zaprzeczył szybko libero.
– Magię! Widziałem iluzjonistę! Tam, dalej! – wskazał ręką w bliżej
nieokreślonym kierunku.
– I? – Piter nie wyglądał na
jakoś bardzo podekscytowanego tą nowiną.
– I musimy obejrzeć jego występ! –
zawołał Paweł.
Jego koledzy wymienili sceptyczne
spojrzenia. Jakoś nie byli przekonani do tego pomysłu.
– No, chłopaki – Zati spojrzał na
nich błagalnym wzrokiem. – Proszę, chodźcie tam ze mną.
Mateusz i Piotrek westchnęli z
zrezygnowaniem, ale przystali na propozycje kumpla i razem z nim postanowili
obejrzeć występ magika.
Jakieś dziesięć minut rogi od ich
„bazy” rozstawiono niedużą drewnianą scenę, przystrojoną ciemnogranatowymi
kawałkami tkaniny i niebieskimi balonami w żółte gwiazdki. Na samym jej środku
stał nieduży stoli, a wokół niego kręciło się paru ludzi, rozstawiając jakieś
pudła, krzesła i inne rekwizyty.
– Ale fajnie, ale fajnie, ale fajnie!
– ekscytował się Paweł kiedy w trójkę stanęli pod sceną. Zostało to skwitowane
tylko przewróceniem oczami przez Matiego
i prychnięciem śmiechem Pitera.
W tym momencie na scenie nagle
pojawił się kłąb różowego dymu, a kiedy opadł wszyscy mogli zobaczyć wysokiego
mężczyznę w czarnym płaszczu i szpiczastym kapeluszu, zawadiacko przechylonym
na bok.
– Witam wszystkich tu zebranych! –
zawołał donośnym głosem, kłaniając się nisko. – Jam jest wielki Meandrus i
dzisiejszego dnia przybyłem do tej mieściny by zaprezentować swe niezwykłe
zdolności właśnie wam, drodzy widzowie – ciągnął, przechadzając się po scenie. –
Zacznijmy więc! – klasnął wesoło. – Poproszę… tego pana – wskazał na
zszokowanego Pawła. – Proszę tu do mnie przyjść, niech pan się nie boi, nic
panu nie zrobię. – Zszokowany Zati, wszedł na scenę, co spotkało się z
oklaskami od niedużej publiczności.
– Chciał magię, to ma magię –
szepnął do Matiego Piotrek.
– Proszę wejść do tego wielkiego
pudła i zamknąć oczy – instruował siatkarza magik. Libero posłusznie wykonał
wszystkie polecenia. – Proszę państwa – zwrócił się do tłumu Meandrus,
zatrzaskując drzwiczki skrzynki – zaraz sprawię, że ten oto mężczyzna zniknie
na waszych oczach! – tłum znów zaczął wiwatować. Iluzjonista wyciągnął zza pasa
plastikową różdżkę, stuknął nią parę razy w pudełko, wymówił jakąś
skomplikowaną czarodziejską formułkę po czym otworzył wieko. Siatkarza nie było.
Ludzie zaczęli klaskać z
podziwem.
– Dziękuję, dziękuję – Magik skłonił
się nisko. – A teraz sprawię, że…
Nie dokończył jednak, bo spod
sceny zaczęły się wydobywać dziwne odgłosy. Brzmiało to trochę jak charczenie
pomieszane z kaszleniem. Dźwięk narastał, narastał, stawała się coraz
głośniejszy, aż w końcu materiał, którym zasłonięta była dziura pod sceną, rozsunął
się na boki i wypadł przez niego nie kto inny, a Paweł Zatorski.
– Strasznie duszno pod tą sceną –
stęknął, wstając z trudem.
Wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu.
– O co wam chodzi? – zapytał zdziwiony.
Ludzie wybuchli śmiechem, Mateusz
i Piotrek posyłali w kierunku kumpla zabójcze spojrzenia, a twarz magika
przyjęła kolor dojrzałego pomidora.
– Ty wstrętny, mały – wycharczał po
czym zeskoczył ze sceny i rzucił się na siatkarza. Ten na szczęście był
zwinniejszy i udało mu się w porę zrobić unik.
– Wiejemy, chłopaki! – krzyknął do
swoich towarzyszy, a ci obrócili się na pięcie i wzięli nogi za pas.
Biegli w trójkę przez jakieś
dziesięć minut, dopóki nie zorientowali się, że nikt ich nie goni.
– Wiecie co – zaczął Zati,
opadając bez sił na piasek – mam dość magii na najbliższe kilkanaście lat
życia.
***
30 kwietnia 2016
Jutro mam odwiedzić bazę
niedaleko Kalingradu. Wylatuję wcześnie rano i zostaję tam przez trzy dni. Mam
zebrać dane techniczne z poszczególnych urządzeń i zobaczyć jak wszystko
działa. Trochę dużo roboty, ale mam nadzieję, ze sobie poradzę.
Z Haveline na razie układa mi się
dobrze. Jest spokojnie, normalnie.
Podobnie w domu. Nic ciekawego
się dzieje.
Tyle, kończę.
Przedstawiam wam kolejny rozdział. Tak jak poprzedni jest on dość mało znaczący dla fabuły, ale to dlatego, że najbliższe trzy, cztery części szykuję zdecydowanie bardziej dynamiczne. Mam jednak nadzieję, że i ten part przypadł wam do gustu i zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza.
Teraz sprawa organizacyjna. Jutro wyjeżdżam, raczej nie zabieram ze sobą laptopa, więc pewnie nie wstawie nowego rozdziału przed dwudziestym siódmym lipca. Chyba, ze będzie mi się chciało przepisywać na komórkę.
To chyba tyle. Zapraszam was na moje pozostałe blogi i szczerze liczę na chociażby krótkie komentarze.
Pozdrawiam
Violin
Brdzo się podobało! Najlepsza była oczywiście akcja z siatkarzami, którzy jak zwykle wpadli w niezłe tarapaty. Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło, bo nie mielibyśmy libero ;) Biedny Zati, teraz już do końca życia będzie bał się magików. A tak na serio, to nie wiem co napisać w komentarzu. Powiem jak zwykle - nic dodać, nic ująć. Nie moge się doczekać, co wymyśli Orion, ale pewnie wyjdzie z tego kolejna afera.
OdpowiedzUsuńŻyczę miłego wyjazdu i dużo słoneczka.
Pozdrawiam
A i owszem, przypadł do gustu :D
OdpowiedzUsuńChcą porwać Filipa?! Niee :(( mam nadzieję, że skończy się dobrze :>
Życzę dużo weny i pozdrawiam :)
Zapraszam na 4 :)
OdpowiedzUsuńhttp://the-world-of-volleyball.blogspot.com/
Jestem i ja! Trochę spóźniona, jak zwykle, ale wszystko już przeczytane i zaległości nadrobione. Rozdział super, wszystko się bardzo podobało. :DD
OdpowiedzUsuń//Oddycham Siatkówką