sobota, 16 lipca 2016

Rozdział 22

Stephane stał na balkonie mieszkania i wpatrywał się w zasypiające ulice Warszawy. Myślał nad tym co się działo przez ostatnie tygodnie, w końcu mógł na spokojnie przeanalizować wszystko to co go spotkało. Omega, bazy, Scotland Yard – nie mógł uwierzyć, że naprawdę przeżył tyle dziwnych zdarzeń. A przecież miały to być tylko zwykłe dni spędzone na staraniu się o kwalifikacje olimpijską. Nikt się nie spodziewał, że pójdzie to w takim zwariowanym kierunku, że zostaną wkręceniu w tę dziwną aferę.

– Nad czym myślisz? – Na balkonie pojawiła się Stephanie.

– Nad niczym – odpowiedziała cicho Stephane. Jego żona tylko uśmiechnęła się delikatnie, słysząc taką odpowiedź.

– Dobrze, że już wróciłeś – szepnęła, wtulając się w jego tors.

– Stephanie… – zaczął niepewnie. Wiedział, że teraz jest odpowiedni moment by o wszystkim opowiedzieć – Jest pewna sprawa… – opowiedział o wszystkim. O przybyciu Zosi, o znalezieniu przez Bartka bazy, o Omedze, o porwaniu.

O torturach, bólu i truciźnie.

Nie krył niczego. Wiedział, że powiedzenie całej prawdy jest najlepszym wyjściem w takiej sytuacji.

Z każdym kolejnym słowem oczy jego małżonki robiły się coraz większe, a on sam czuł jak jej ciało drży. Gdy opowiedział o truciźnie, która powoli wyniszczała go od środka, przerażenie wymalowało się na twarzy kobiety, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.  Kiedy skończył, schował twarz w dłoniach i odetchnął głęboko, czekając na reakcje Stephanie.

Jednak ona tylko położyła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy. Wolała nic nie mówić. Wystarczyła obecność drugiej osoby.

***

– Nadal nic nie powiedział? – zapytał Orion, wchodząc do jednej z wilgotnych cel. W środku czuć by stęchliznę i krew, a po pomieszczeniu niosły się żałosne jęki ofiary.

– Nic, zupełnie – odpowiedział, stojący obok strażnik.

Orion spojrzał na niego z irytacją, a potem przeniósł wzrok na leżącego na ziemi chłopaka. Kopnął go nogą co sprawiło, że Pierre jęknął z bólu i jeszcze bardziej skulił się w sobie.

– Mocno się trzyma – mruknął pod nosem mężczyzna. Przykucnął obok młodego Blaina i uniósł jego głowę jakby chcąc zmusić go by spojrzał mu w oczy. –  Ale spokojnie – szepnął, uśmiechając się kpiąco – myślałem, że nie będę musiał tego robić, ale cóż – sam mnie do tego zmusiłeś. – Wstał i zwrócił się do strażników. – Znajdźcie mi jego ojca i przyprowadźcie go tutaj – nakazał. – Może wtedy czegoś się dowiemy.

Po pomieszczeniu poniósł się szyderczy śmiech.

***

– Zaczniemy od Montpellier – powiedziała Zosia, wskazując jakiś punkt na mapie Francji, rozłożonej na biurku– To tam wychowywał się Arsene i jeśli chcemy znaleźć jego dziennik to będzie to najlepsze wyjście. Dobrze się złożyło, że Anglia pierwszy mecz gra w Marsylii, przynajmniej będziemy mieć blisko.

– A co potem? – zapytał Greg.

– Zależy czy znajdziemy to czego szukamy. – Kobieta wzruszyła ramionami.  – Jeśli nie to trzeba będzie sprawdzić okolice Lens, najprawdopodobniej tam znajduje się francuska baza.

– A skąd to niby wiesz? – zdziwił się Lestrade.

– Według Philippa w tamtym miejscu pracował Arsene. Niestety ta konkretna baza jest w tym momencie pod kontrolą Omegi – westchnęła.

– I wszystko to mamy zrobić jednocześnie chroniąc głowy ministrów? – Inspektor chyba nie był zbyt zadowolony z takiego obrotu spraw.

– Niestety, ale nie mamy na to wpływu. – Zosia rozłożyła bezradnie ręce.

– Niestety – burknął pod nosem Greg. Zaraz jednak się rozchmurzył. – Ale ogólnie to mamy wszystko przygotowane, tak?

– Owszem – przytaknęła kobieta. – Możemy jechać do tej przeklętej Francji.

***

Zwykle ludzie jadą nad morze aby odpocząć, naładować akumulatory i ogólnie zrelaksować komórki mózgowe. Zati, Piter i Mati też mieli taki cel. A przynajmniej w teorii. Bo niestety, ale prawda jest taka, że gdziekolwiek nie pojawiliby się nasi reprezentanci tam zawsze dzieją się rzeczy dziwne i zgoła nienormalne.

Tym razem nie mogło być inaczej.

Choć zaczęło się zupełnie zwyczajnie…

– Chłopaki! – Mateusz i Piotrek leżeli sobie spokojnie na plaży, kiedy podbiegł do nich podekscytowany Paweł, przy okazji rozsypując wszędzie gdzie się dało piasek.

– Co się stało Zati? – zapytał Mika, strzepując z włosów drobinki piasku. – Ducha zobaczyłeś?

– Nie! – zaprzeczył szybko libero. – Magię! Widziałem iluzjonistę! Tam, dalej! – wskazał ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.

– I? – Piter nie wyglądał na jakoś bardzo podekscytowanego tą nowiną.

– I musimy obejrzeć jego występ! – zawołał Paweł.

Jego koledzy wymienili sceptyczne spojrzenia. Jakoś nie byli przekonani do tego pomysłu.

– No, chłopaki – Zati spojrzał na nich błagalnym wzrokiem. – Proszę, chodźcie tam ze mną.

Mateusz i Piotrek westchnęli z zrezygnowaniem, ale przystali na propozycje kumpla i razem z nim postanowili obejrzeć występ magika.

Jakieś dziesięć minut rogi od ich „bazy” rozstawiono niedużą drewnianą scenę, przystrojoną ciemnogranatowymi kawałkami tkaniny i niebieskimi balonami w żółte gwiazdki. Na samym jej środku stał nieduży stoli, a wokół niego kręciło się paru ludzi, rozstawiając jakieś pudła, krzesła i inne rekwizyty.

– Ale fajnie, ale fajnie, ale fajnie! – ekscytował się Paweł kiedy w trójkę stanęli pod sceną. Zostało to skwitowane tylko przewróceniem oczami  przez Matiego i prychnięciem śmiechem Pitera.

W tym momencie na scenie nagle pojawił się kłąb różowego dymu, a kiedy opadł wszyscy mogli zobaczyć wysokiego mężczyznę w czarnym płaszczu i szpiczastym kapeluszu, zawadiacko przechylonym na bok.

– Witam wszystkich tu zebranych! – zawołał donośnym głosem, kłaniając się nisko. – Jam jest wielki Meandrus i dzisiejszego dnia przybyłem do tej mieściny by zaprezentować swe niezwykłe zdolności właśnie wam, drodzy widzowie – ciągnął, przechadzając się po scenie. – Zacznijmy więc! – klasnął wesoło. – Poproszę… tego pana – wskazał na zszokowanego Pawła. – Proszę tu do mnie przyjść, niech pan się nie boi, nic panu nie zrobię. – Zszokowany Zati, wszedł na scenę, co spotkało się z oklaskami od niedużej publiczności.

– Chciał magię, to ma magię – szepnął do Matiego Piotrek.

– Proszę wejść do tego wielkiego pudła i zamknąć oczy – instruował siatkarza magik. Libero posłusznie wykonał wszystkie polecenia. – Proszę państwa – zwrócił się do tłumu Meandrus, zatrzaskując drzwiczki skrzynki – zaraz sprawię, że ten oto mężczyzna zniknie na waszych oczach! – tłum znów zaczął wiwatować. Iluzjonista wyciągnął zza pasa plastikową różdżkę, stuknął nią parę razy w pudełko, wymówił jakąś skomplikowaną czarodziejską formułkę po czym otworzył wieko. Siatkarza nie było.

Ludzie zaczęli klaskać z podziwem.

– Dziękuję, dziękuję – Magik skłonił się nisko. – A teraz sprawię, że…

Nie dokończył jednak, bo spod sceny zaczęły się wydobywać dziwne odgłosy. Brzmiało to trochę jak charczenie pomieszane z kaszleniem. Dźwięk narastał, narastał, stawała się coraz głośniejszy, aż w końcu materiał, którym zasłonięta była dziura pod sceną, rozsunął się na boki i wypadł przez niego nie kto inny, a Paweł Zatorski.

– Strasznie duszno pod tą sceną – stęknął, wstając z trudem.

Wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu.

– O co wam chodzi? – zapytał zdziwiony.

Ludzie wybuchli śmiechem, Mateusz i Piotrek posyłali w kierunku kumpla zabójcze spojrzenia, a twarz magika przyjęła kolor dojrzałego pomidora.

– Ty wstrętny, mały – wycharczał po czym zeskoczył ze sceny i rzucił się na siatkarza. Ten na szczęście był zwinniejszy i udało mu się w porę zrobić unik.

– Wiejemy, chłopaki! – krzyknął do swoich towarzyszy, a ci obrócili się na pięcie i wzięli nogi za pas.

Biegli w trójkę przez jakieś dziesięć minut, dopóki nie zorientowali się, że nikt ich nie goni.

– Wiecie co – zaczął Zati, opadając bez sił na piasek – mam dość magii na najbliższe kilkanaście lat życia.

***

30 kwietnia 2016

Jutro mam odwiedzić bazę niedaleko Kalingradu. Wylatuję wcześnie rano i zostaję tam przez trzy dni. Mam zebrać dane techniczne z poszczególnych urządzeń i zobaczyć jak wszystko działa. Trochę dużo roboty, ale mam nadzieję, ze sobie poradzę.

Z Haveline na razie układa mi się dobrze. Jest spokojnie, normalnie.

Podobnie w domu. Nic ciekawego się dzieje.

Tyle, kończę.

Przedstawiam wam kolejny rozdział. Tak jak poprzedni jest on dość mało znaczący dla fabuły, ale to dlatego, że najbliższe trzy, cztery części szykuję zdecydowanie bardziej dynamiczne. Mam jednak nadzieję, że i ten part przypadł wam do gustu i zostawicie po sobie ślad w postaci  komentarza.
Teraz sprawa organizacyjna. Jutro wyjeżdżam, raczej nie zabieram ze sobą laptopa, więc pewnie nie wstawie nowego rozdziału przed dwudziestym siódmym lipca. Chyba, ze będzie mi się chciało przepisywać na komórkę.
To chyba tyle. Zapraszam was na moje pozostałe blogi i szczerze liczę na chociażby krótkie komentarze.
Pozdrawiam
Violin

4 komentarze:

  1. Brdzo się podobało! Najlepsza była oczywiście akcja z siatkarzami, którzy jak zwykle wpadli w niezłe tarapaty. Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło, bo nie mielibyśmy libero ;) Biedny Zati, teraz już do końca życia będzie bał się magików. A tak na serio, to nie wiem co napisać w komentarzu. Powiem jak zwykle - nic dodać, nic ująć. Nie moge się doczekać, co wymyśli Orion, ale pewnie wyjdzie z tego kolejna afera.
    Życzę miłego wyjazdu i dużo słoneczka.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. A i owszem, przypadł do gustu :D
    Chcą porwać Filipa?! Niee :(( mam nadzieję, że skończy się dobrze :>
    Życzę dużo weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na 4 :)
    http://the-world-of-volleyball.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem i ja! Trochę spóźniona, jak zwykle, ale wszystko już przeczytane i zaległości nadrobione. Rozdział super, wszystko się bardzo podobało. :DD
    //Oddycham Siatkówką

    OdpowiedzUsuń