piątek, 22 lipca 2016

Rozdział 23

Poszukiwania w domu Blainów, powinny odbywać się w czasie obecności któregoś z mieszkańców, ale Zosia bez problemu uzyskała zgodę Philippa by zrobić to samemu. 
Niestety mogli zacząć wszystko dopiero piętnastego czerwca, bo dopiero wtedy dostali chwilę wolnego od pilnowania brytyjskich oficjelów. 
Pudła z rzeczami Arsene leżały na strychu niedużego domu na przedmieściach Montpellier. Były tylko trzy, więc spodziewali się szybkiego końca pracy. 
– Książki, książki, jakiś jeden album i książki – stwierdził Sherlock, zaglądając do jednego z pudeł. 
Zosia wzięła do ręki album i zaczęła go przeglądać. W środku były głównie fotografie przedstawiające dwóch chłopców w różnym wieku, na tle jakiś zabytków albo malowniczych widoczki.  
Jednak jedno zdjęcie przykuło jej uwagę. Przedstawiało dwoje młodych ludzi, chłopaka i dziewczynę, stojących przed jakąś maszyną. Obydwoje uśmiechali się promiennie, a mężczyzna obejmował ramieniem towarzyszkę. 
Od razu wiedziała, że młodzieniec to Arsene Blain. 
Ale dziewczyna...
– To niemożliwe – wychrypiała. 
Dziewczyną była Haveline Antiga. 
– Greg, Sherlock – zwróciła się zszokowana do przyjaciół. – Chyba znalazłam coś ciekawego.
***
Czas jaki siatkarze dostali by odpocząć, upłynął w wprost zastraszającym tempie. Nim się obejrzeli, większość z nich musiała wrócić do Spały, by wkrótce wyruszyć na pierwszy turniej Ligi Światowej. Dołączyło do nich także parę nowych twarzy – zawodnicy, którzy nie załapali się na wyjazd do Tokio. 
Ku ogromnej uldze Stephana, Philippa i innych członków sztabu, te dwa dni spędzone w spalskich lasach nie przyniosły żadnych niespotykanych zdarzeń. Owszem zawodnicy wariowali, żartowali i zamykali się w różnych dziwnych miejscach, ale nie było to coś z czym nie mogliby sobie poradzić. 
Jednak kiedy tylko znaleźli się w autobusie zmierzającym do Kalingradu, wszystko się zmieniło. 
Pojawiła się muzyką.  
– Czy możecie ściszyć to cholerstwo?! – poirytowany Sokal odwrócił się do siatkarzy. 
– Ale przecież to klasyka! – oburzył się Łomacz. 
Lekarz wsłuchał się w słowa wesołej piosenki, a jego brwi powędrowały  gwałtownie do góry. 
– A dlaczego ta „klasyka” opowiada o różowym, puchatym jednorożcu, skaczącym po tęczy? – zapytał. 
– On na tej tęczy tańczy, Janie – powiedział z pełną powagą Zatorski i dołączył do kolegów, którzy zaczęli intonować dziwną pieśń na cztery głosy i pojękiwanie Kłosa. 
– A już prawie zapomniałem jak to jest, gdy się tęskni za Zagumnym i jego zdolnością ogarniania tej bandy – westchnął Sokal, opadając na swój fotel. 
– Módl się, by Anglicy szybko odpadli z Euro i zwrócili nam Zosię – mruknął Oskar, nie odrywając wzroku od laptopa. 
Kalingrad przywitał ich pogodą wręcz zabójczą. Grad wbijał się w dach autokaru z głośnym hukiem, a ostry deszcz łomotał w szyby. 
– Jakie miłe powitanie – mruknął Marcin. 
– Aż się wzruszyłem. – Karol udał, że ociera łzę.  
Otaczający go koledzy prychnęli śmiechem. 
Do hotelu dotarli bez większych problemów. W środku zaś zostali powitanie przez chłodne spojrzenie wytapetowanej recepcjonistki. 
– Cisza nocna zaczyna się o dwudziestej drugiej, nie wolno wam wchodzić na piąte piętro, zakaz hałasowania, biegania i głośnego śmiania się – zakomunikowała językiem, który był mieszaniną rosyjskiego, polskiego i angielskiego. 
Siatkarze pokiwali szybko głowami, przerażeni taką „gościnnością” hotelu. 
Pobyt w Kalingradzie zaczął się na dobre. 
***
Philippe szedł zamyślony korytarzem hotelu. Był późny wieczór, a oni wrócili właśnie z przegranego do zera meczu z Serbią. Był to mało pozytywny wynik i zawodnicy byli trochę zdołowani. Dlatego właśnie musiał wymyślić jak podnieść ich morale. 
Westchnął głęboko i przystanął na chwilę. W całym budynku było strasznie duszno, co niezbyt dobrze wpływało na jego organizm. Stwierdził, że musi wyjść by zaczerpnąć choć trochę świeżego powietrza i oczyścić umysł. Szczególnie, że ostatnio ten pełen był pesymistycznych myśli dotyczących syna i Omegi. 
Zszedł na parter, wyszedł na zewnątrz i ruszył ciemnymi ulicami Kalingradu. Hotel mieli niedaleko wybrzeża i portu, nawet w hałasie miasta był w stanie usłyszeć szum Bałtyku. 
Wyjątkowo nie padało. 
Nie zaszedł daleko, bo nagle poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Chciał się odwrócić, by zobaczyć kto to jest, jednak nie było mu to dane – ktoś przyłożył mu nóż do gardła. 
– Piśniesz, a twój synalek stanie się pokarmem dla rekinków – usłyszał głos jakiegoś mężczyzny. Posłusznie nawet nie drgnął, mimo że był przerażony, a jego serce biło jak oszalałe. 
– Bardzo dobrze – mruknął napastnik. Następnie cały czas mocno trzymając Philippa, wyjął coś z kieszeni. – A teraz grzecznie pójdziesz spać. 
Cienka igłą wbiła się w ramię Blaina. Świat wokół niego zaczął się rozmazywać, powoli tracił przytomność. 
Ostatnim co widział były światła ulicznych latarni. 
***
Zdenerwowany Stephane wpadł do pokoju statystyków. 
– Philippe zniknął! – powiedział przerażony. Mężczyźni wymienili zdziwionego spojrzenia. 
– Jak to zniknął? – zapytał powoli Robert. 
– Normalnie. Szukałem go już wszędzie, w całym hotelu. Na recepcji stwierdzili, że wyszedł jakieś pół godziny temu. Próbowałem się do niego dodzwonić, ale nie odbiera. On zawsze odbiera! – Antiga chodził w kółko, załamując ręce ze zdenerwowania.
To była poważna sytuacja. Natychmiast zwołano zebranie, by wszystko przedyskutować. 
– Trzeba go znaleźć! – wykrzyknął Karol, który pod nieobecność Michała Kubiaka pełnił funkcję kapitana. 
Pozostali siatkarze przytaknęli mu szybko. Podzielili się więc na małe grupki i wyruszyli na miasto w poszukiwaniu drugiego trenera. 
W czasie tej akcji Kłos, Szalpuk i nadal roztrzęsiony Stephane, zapędzili się aż do portu. 
Duże, metalowe kontenery wyglądały przerażająco gdy w środku nocy kluczyli między nimi. 
– Mało prawdopodobne, by Philippe tu był – mruknął Artur, rozglądając się niepewnie wokół. 
– Lepiej sprawdzić i go nie znaleźć, niż pójść sobie i rano dowiedzieć się, że ktoś go zatłukł – odpowiedział Karol, oświetlając latarką z telefonu teren dookoła. 
Szalupa niechętnie przyznał mu racje. Ruszyli dalej. W świetle latarek, księżyca i pojedynczych portowych latarni, wydawało im się, że kluczą w ogromnym labiryncie że stali. 
W pewnym momencie Kłos zatrzymał się gwałtownie i ruchem ręki nakazał towarzyszom by ci też stanęli. Następnie wychylił się zza kontenera i nieznacznie spojrzał na to co zauważył. 
Przed nim rozpościerał się niewielki placyk. Na samym jego środku stały dwa duże helikoptery, wokół nich krzątała się grupa mężczyzn w mundurach. 
W pewnym momencie w polu widzenie siatkarza pojawiła się dwójka ludzi, którzy ciągnęła za sobą trzeciego nieprzytomnego. Ten trzeci wydawał mu się dziwnie znajomy... 
– Philippe! –  Artur wydał z siebie zduszony okrzyk. Karol uciszył go szybko, kopnięciem w kostkę. 
Jeszcze raz przyjrzał się całej sytuacji, analizując ją dokładnie. Może na co dzień był niepoprawnym żartownisiem i wydawał się nie być specjalnie rozgarnięty, ale w takich sytuacjach jak ta, potrafił zachować zimną krew. 
W końcu dostrzegł rozwiązanie. 
– Na trzy biegniemy do drugiego helikoptera – szepnął, wskazując na maszynę, która teraz została pozostawiona sama sobie. 
Pozostała dwójka zgodziła się na ten pomysł. Zresztą nie mieli za bardzo innego. 
– Raz, dwa... – na trzy bezgłośnie, ukrywając się w cieniu kontenerów, przemknęli do helikoptera. Na szczęście drzwi do ładowność były otwarte i mogli bez przeszkód wejść do środka. Następnie schowali się za stertą drewnianych pudeł, kuląc się najlepiej jak potrafili.
Siedzieli tak w ciszy, bojąc się, że ktoś ich nakryje. Jednak w końcu drzwi śmigłowca zostały z hukiem zamknięte, a dwa śmigła zaczęły pracować pełną parą. Wznosili się powoli w powietrze. 
– Artur – zwrócił się Kłos do kolegi – wyślij pozostałym wiadomość co się stało i gdzie jesteśmy. Niech skontaktują się z Zośka. 
– Dlaczego?
– To Omega.


Notka od autora będzie krótka, bo piszę z telefonu. Ten rozdział całkiem mi się podoba i mam nadzieję, że wam też przypadł do gustu. Pamiętajcie by zostawić po sobie komentarz, nawet krótki, bo to zawsze ogromna motywacja. 
To tyle. 
Uwierzmy w chłopaków. Zaufajmy trenerom. 
Pozdrawiam 
Violin 

3 komentarze:

  1. Bardzo, o dobrze, że rozdział Ci się podoba, bo jest świetny.
    Tajemnicze zdjęcie, siatkarze słuchający piosenki o jednorożcu, porwanie i akcja ratunkowa. Wszystko to daje zgrany i bardzo ciekawy rozdział, który czyta się z ogromną przyjemnością. Skąd ty masz tyle pomysłów? ;) Myślałam, że po tych wszystkich akcjach w poprzednich rozdziałach, nie da wymyślić się już nic bardziej ekscytującego, a Ty znowu mnie zaskakujesz.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle świetny ☺ czekam na next ☺

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam
    http://the-world-of-volleyball.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń