Powiem szczerze, że druga połowa tego rozdziału to taka moja perełka, długo nad nią pracowałam, szczególnie nad ostatnią sceną. Mam nadzieje, że i wam się spodoba.
Zmieniłam wygląd bloga. Jest nowy nagłówek i ciemniejsze kolorki. Twierdziłam, że wtedy będzie to odpowiedniejsze, do niektórych fragmentów.
Napiszcie w komentarzu co myślicie o ty rozdziale i jak podoba wam się nowy wygląd.
Pozdrawiam
Violin
EDIT ( 29.07) Założyłam bloga. Nie jest to jednak blog z opowiadaniami, ale taki gdzie będę pisać:
- miniaturki siatkarskie
- swoje przemyślenia
- teksty na temat "Jak pisać opowiadania siatkarskie by były zjadliwe"
Serdecznie zapraszam Szalona Violin i świat
EDIT ( 29.07) Założyłam bloga. Nie jest to jednak blog z opowiadaniami, ale taki gdzie będę pisać:
- miniaturki siatkarskie
- swoje przemyślenia
- teksty na temat "Jak pisać opowiadania siatkarskie by były zjadliwe"
Serdecznie zapraszam Szalona Violin i świat
Z wyjątkiem tajemniczego zdjęcia, w domu Blainów nie znaleźli niczego ciekawego. Jednak Zosia wiedziała co jeszcze muszą sprawdzić.
Rzeczy Haveline.
Gdy zadzwonił do niej Oskar, był
późny wieczór, siedemnastego czerwca, a ona, Greg i Sherlock siedzieli w jednym
z francuskich pociągów, zmierzającym do Paryża. Kobieta ze zdziwieniem odebrała
telefon od statystyka.
– Oskar? Coś się stało? –
zapytała.
– Owszem, stało się –
odpowiedział mężczyzna. Słychać było, że jest mocno podenerwowany. – Omega
porwała Philippa! – krzyknął z przejęciem.
– Że niby co proszę?! –
zszokowana Zosia, spojrzała z przerażeniem na siedzącego obok Grega.
Kaczmarczyk opowiedział jej
wszystko, zaczynając od zniknięcia Philippa, a na wiadomości od Artura kończąc.
Przez cały czas jego głos drżał, a w tle słychać było niecierpliwe
pokrzykiwania zawodników i członków sztabu.
– Dobrze, rozumiem – powiedziała
Zosia, biorąc głęboki oddech. – Wyślij mi numer Szalpuka, nasi ludzie namierzą
jego telefon, wciągu dwudziestu minut będziemy wiedzieć gdzie są, wyślemy
odział by ich odbić. Wy nie ruszajcie się z hotelu, gdyby coś się stało
natychmiast dzwoń.
Oskar bez problemu zgodził się na
takie rozwiązanie. Kobieta rozłączyła się po czym zwróciła się do swoich
towarzyszy i powtórzyła im to co usłyszała. Byli tak samo zszokowani jak ona.
Lestrade natychmiast zadzwonił do szefostwa, wyjaśnił o co chodzi, stawiając na
nogi służb specjalne i nie tylko.
– Chyba zrobiliśmy wszystko co
mogliśmy – westchnął inspektor.
– Tak – Zosia powoli pokiwała
głową. – Teraz pozostaje nam tylko czekać.
***
Lecieli niespełna godzinę, ale
skulony za drewnianymi pudłami Stephane, miał wrażenie, że minęła cała
wieczność za nim wylądowali. Gdy w końcu helikopter osiadł na ziemi, Antiga
odetchnął z ulgą – nikt ich nie wykrył przez całą podróż. Zaraz jednak
przypomniał sobie, że muszą teraz się jakoś wydostać z tego pojazdu i znaleźć
Philippa.
– Co robimy? – szepnął do siedzącego
obok Karola. Ten rozejrzał się wokół, analizując sytuacje.
W tym momencie drzwi do
helikoptera otworzyły, a do środka wpadła smuga bladego światła. Zamilkli i
skulili się w kącie, by ich nie zauważono. Jednak nikt nie wszedł do środka. Siedzieli
przez chwilę w ciszy,, aż w końcu Kłos przeszedł wstał i nieznacznie wychylił się
na zewnątrz.
– Idziemy – szepnął, machając ręką
na pozostałych.
Najciszej jak potrafili wyskoczyli
na ziemię. Okazało się, że znajdują się na jakimś starym lotnisku, wokół nich
pełno było małych, już dawno zepsutych samolotów, a w pewnej odległości stał
drugi helikopter, z którego właśnie porywacze wyciągali nieprzytomnego Philippa.
Artur już chciał pobiec w ich
stronę, ale Stephane w porę go powstrzymał. Wskazał na majaczący na brzegu
płyty ogromny budynek.
– Tam go zabiorą – powiedział do
młodego przyjmującego. Ten pokiwał powoli głową, a potem dołączył do Karola,
który już przekradał się w tamtą stronę, ukrywając się w cieniu samolotów.
Całą trojką dotarli pod sam
budynek. Niestety tam czekała na nich niemiła niespodzianka. Pod samymi
drzwiami stało czterech strażników z długimi karabinami, a w pewnej odległości przechadzało
się pięciu innych. Na widok ludzi prowadzących Philippa, stanęli na baczność i
zasalutowali, umożliwiając im przejście. Gdy ci weszli do środka, wrota znów
się zamknęły, a żołnierze czujnie zaczęli rozglądać się wokół.
Stephane przeklną pod nosem,
widząc taką ochronę.
– Nie przejdziemy – szepnął. –
Macie jakiś pomysł? – zwrócił się do swoich zawodników. Ci tylko pokręcili głowami.
Nie mieli żadnego wyjścia.
***
Tym razem było inaczej. Gdy Pierre
trafił do sali gdzie zwykle zadawali mu ból, wokół panowała ciemność. Jedynie
przez niewielkie okna pod sufitem wpadało odrobinę księżycowego światła.
Rzucili chłopaka na ziemię, a ten
jęknął z bólu, czując jak odzywają się niezagojone rany. Leżał przez chwilę na
zimnej posadzce, oddychając z trudem i zbierając siły, by w końcu powoli
podnieść się i oprzeć na rękach. Nie był wstanie wstać, był zbyt słaby.
– Widzę, że nadal żyjesz. –
Pierre podniósł wzrok, gdy usłyszał głos Oriona. Szef Omegi szedł w jego stronę
spokojnym krokiem, uśmiechając się kpiąco. – Ostatnio nie chciałeś nam za wiele
powiedzieć – mówił, chodząc w kółko – na szczęście znaleźliśmy sposób byś
zaczął współpracować – pstryknął palcami, a lampy pod sufitem zapaliły się,
oświetlając teren dookoła.
Pierre poczuł się jakby dostał
czymś ciężkim w głowę. Świat wokół stanął.
Pod jedną ze ścian leżał jego
nieprzytomny ojciec. Ubranie miał potargane, a na całym ciele liczne siniaki i
zadrapania. Jęknął z bólu, gdy któryś z pilnujących go żołnierzy, kopnął go w
żebra.
Pierre zupełnie zapomniał o
własnym wyczerpaniu. Poderwał się gwałtownie i za nim ktokolwiek zdążył go
powstrzymać, podbiegł do mężczyzny.
– Tato?! – uklęknął obok Philippa
i potrząsnął jego ramieniem, próbując go docucić. Trener z trudem uchylił
powieki i uśmiechnął się nieznacznie, widząc ukochanego syna żywego.
– Pierre… – wychrypiał po czym
znów stracił przytomność.
– Czego od niego chcecie?! –
krzyknął Pierre, odwracając się do Oriona.
– Od niego niczego – prychnął złoczyńca.
– Ale od ciebie owszem – uśmiechnął się chytrze i podszedł bliżej. – Jeśli nam
pomożesz zostawimy twojego ojczulka w spokoju, a jeśli nie to… – zawiesił na
chwilę głos – to dołączy do twojego braciszka po drugiej stronie – roześmiał się
głośno.
Pierre spojrzał na niego
morderczym wzrokiem. Jego serce biło jak oszalałe, oddychał ciężko, próbując
zrozumieć co się właśnie stało.
Jeszcze raz spojrzał na ojca.
Poczuł łzy pod powiekami, jego ciało płonęło złością.
Miał tylko jego…
– Dobrze – szepnął w końcu –
pomogę wam.
Orion uśmiechnął się z triumfem.
Nakazał swoim ludziom, by zaprowadzili chłopaka do laboratorium. Kiedy ci to
zrobili, podszedł do nieprzytomnego Philippa i kopnął go z obrzydzeniem
wymalowanym na twarzy.
– Pozbądźcie się go – nakazał pozostałym
najemnikom. – Nie jest nam już potrzebny.
***
Umierał. Doskonale czuł jak
powoli traci oddech, jak jego puls zwalnia, jak powoli uchodzi z niego życie.
Trujący gaz, wpuszczany powoli do celi, w której go zamknęli, całkowicie
odbierał mu siły, zabierał mu życie.
– Philippe… – Podniósł wzrok
słysząc ten dobrze znany, choć dawno nie słyszany, głos.
To była ona, taka jaką ją
zapamiętał. Ciemnorude loki opadały na chude ramiona, duże brązowy oczy
patrzyły na niego z miłością i ufnością. Ubrana w lekką kwiecistą sukienkę
wyglądała tak samo jak w dniu, w którym Bóg postanowił mu ją odebrać.
– Caroline… – wyszeptał. Nie
wierzył, że kiedykolwiek będzie mu dane jeszcze ją zobaczyć, usłyszeć jej głos.
– To naprawdę ty…
– Tak, kochany – Uśmiechnęła się
delikatnie i wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny. – Choć ze mną.
Spróbował ją chwycić, ale jego
palce przeszły przez widmową poświatę. Spojrzał z niedowierzeniem na swoją
rękę, a potem na żonę Nie bardzo rozumiał co się dzieje, ale jedyną rzeczą jaką
teraz pragnął była możliwość chwycenia jej drobnego ciała w swoje ramiona i nie
wypuszczania choćby świat się walił.
– Nie mogę… – Coś go trzymało.
Nie wiedział co to jest, próbował z tym walczyć, ale był za słaby.
– Tatusiu! Tatusiu!
Kolejny głos, tym razem dziecięcy
głosik małego chłopczyka. Philippe z niedowierzeniem spojrzał na
sześcioletniego Arsene, który pojawił się po jego prawej stronie, ubrany w
niebieskie ogrodniczki z czarnymi włosami ubrudzonymi ziemią.
– Pobawisz się ze mną, tatusiu? –
Wyciągnął małe rączki, w których trzymał drewniany samolociki.
Trener przykucnął przed synkiem i
delikatnie objął drobne ciałko, które nie okazało się iluzją. Z jego oczu
poleciały łzy, całe ciało drżało. Szeptał imię syna, nadal nie pojmując jak to
się stało, że znów go widzi.
– Tatusiu…
Jeszcze raz spojrzał na twarz
chłopca. Gdy zobaczył w jego oczach radość, nadzieję, wiedział już czego chcę.
Wziął do ręki zabawkę i uśmiechnął się smutno.
– Choć, pobawimy się –
powiedział.
A potem zapadła ciemność.
Jejuu. Powiem szczerze, że wzruszyłam się :( będę z niecierpliwością czekać na kolejny rozdział. Ten jest świetny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Naprawdę nie mam pojęcia co napisać. Ten rozdział jest taki cudowny! Czytając dwie ostatnie części prawie płakałam. Co dalej będzie z Philippe? Czy on naprawdę umrze...?
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny. Uwielbiam Twoje opowiadania! Przepraszam, że taki krótki i bezsensowny komentarz, ale dopiero wróciłam po długiej podróży do domu i jestem trochę zmęczoba. A koniecznie chciałam Ci coś napisać :)
Pozdrawiam