czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział 24

Tym razem notka od autora pojawia się przed rozdziałem z prostego powodu – nie chce psuć atmosfery. Najprawdopodobniej w następnych dwóch częściach będzie podobnie.
Powiem szczerze, że druga połowa tego rozdziału to taka moja perełka, długo nad nią pracowałam, szczególnie nad ostatnią sceną. Mam nadzieje, że i wam się spodoba.
Zmieniłam wygląd bloga. Jest nowy nagłówek i ciemniejsze kolorki. Twierdziłam, że wtedy będzie to odpowiedniejsze, do niektórych fragmentów.
Napiszcie w komentarzu co myślicie o ty rozdziale i jak podoba wam się nowy wygląd.
Pozdrawiam

Violin

EDIT ( 29.07) Założyłam bloga. Nie jest to jednak blog z opowiadaniami, ale taki gdzie będę pisać:
- miniaturki siatkarskie
- swoje przemyślenia
- teksty na temat "Jak pisać opowiadania siatkarskie by były zjadliwe"

Serdecznie zapraszam  Szalona Violin i świat


Z wyjątkiem tajemniczego zdjęcia, w domu Blainów nie znaleźli niczego ciekawego. Jednak Zosia wiedziała co jeszcze muszą sprawdzić.

Rzeczy Haveline.

Gdy zadzwonił do niej Oskar, był późny wieczór, siedemnastego czerwca, a ona, Greg i Sherlock siedzieli w jednym z francuskich pociągów, zmierzającym do Paryża. Kobieta ze zdziwieniem odebrała telefon od statystyka.

– Oskar? Coś się stało? – zapytała.

– Owszem, stało się – odpowiedział mężczyzna. Słychać było, że jest mocno podenerwowany. – Omega porwała Philippa! – krzyknął z przejęciem.

– Że niby co proszę?! – zszokowana Zosia, spojrzała z przerażeniem na siedzącego obok Grega.

Kaczmarczyk opowiedział jej wszystko, zaczynając od zniknięcia Philippa, a na wiadomości od Artura kończąc. Przez cały czas jego głos drżał, a w tle słychać było niecierpliwe pokrzykiwania zawodników i członków sztabu.

– Dobrze, rozumiem – powiedziała Zosia, biorąc głęboki oddech. – Wyślij mi numer Szalpuka, nasi ludzie namierzą jego telefon, wciągu dwudziestu minut będziemy wiedzieć gdzie są, wyślemy odział by ich odbić. Wy nie ruszajcie się z hotelu, gdyby coś się stało natychmiast dzwoń.

Oskar bez problemu zgodził się na takie rozwiązanie. Kobieta rozłączyła się po czym zwróciła się do swoich towarzyszy i powtórzyła im to co usłyszała. Byli tak samo zszokowani jak ona. Lestrade natychmiast zadzwonił do szefostwa, wyjaśnił o co chodzi, stawiając na nogi służb specjalne i nie tylko.

– Chyba zrobiliśmy wszystko co mogliśmy – westchnął inspektor.

– Tak – Zosia powoli pokiwała głową. – Teraz pozostaje nam tylko czekać.

***

Lecieli niespełna godzinę, ale skulony za drewnianymi pudłami Stephane, miał wrażenie, że minęła cała wieczność za nim wylądowali. Gdy w końcu helikopter osiadł na ziemi, Antiga odetchnął z ulgą – nikt ich nie wykrył przez całą podróż. Zaraz jednak przypomniał sobie, że muszą teraz się jakoś wydostać z tego pojazdu i znaleźć Philippa.

– Co robimy? – szepnął do siedzącego obok Karola. Ten rozejrzał się wokół, analizując sytuacje.

W tym momencie drzwi do helikoptera otworzyły, a do środka wpadła smuga bladego światła. Zamilkli i skulili się w kącie, by ich nie zauważono. Jednak nikt nie wszedł do środka. Siedzieli przez chwilę w ciszy,, aż w końcu Kłos przeszedł wstał i nieznacznie wychylił się na zewnątrz.

– Idziemy – szepnął, machając ręką na pozostałych.

Najciszej jak potrafili wyskoczyli na ziemię. Okazało się, że znajdują się na jakimś starym lotnisku, wokół nich pełno było małych, już dawno zepsutych samolotów, a w pewnej odległości stał drugi helikopter, z którego właśnie porywacze wyciągali nieprzytomnego Philippa.

Artur już chciał pobiec w ich stronę, ale Stephane w porę go powstrzymał. Wskazał na majaczący na brzegu płyty ogromny budynek.

– Tam go zabiorą – powiedział do młodego przyjmującego. Ten pokiwał powoli głową, a potem dołączył do Karola, który już przekradał się w tamtą stronę, ukrywając się w cieniu samolotów.

Całą trojką dotarli pod sam budynek. Niestety tam czekała na nich niemiła niespodzianka. Pod samymi drzwiami stało czterech strażników z długimi karabinami, a w pewnej odległości przechadzało się pięciu innych. Na widok ludzi prowadzących Philippa, stanęli na baczność i zasalutowali, umożliwiając im przejście. Gdy ci weszli do środka, wrota znów się zamknęły, a żołnierze czujnie zaczęli rozglądać się wokół.

Stephane przeklną pod nosem, widząc taką ochronę.

– Nie przejdziemy – szepnął. – Macie jakiś pomysł? – zwrócił się do swoich zawodników. Ci tylko pokręcili głowami.

Nie mieli żadnego wyjścia.

***

Tym razem było inaczej. Gdy Pierre trafił do sali gdzie zwykle zadawali mu ból, wokół panowała ciemność. Jedynie przez niewielkie okna pod sufitem wpadało odrobinę księżycowego światła.

Rzucili chłopaka na ziemię, a ten jęknął z bólu, czując jak odzywają się niezagojone rany. Leżał przez chwilę na zimnej posadzce, oddychając z trudem i zbierając siły, by w końcu powoli podnieść się i oprzeć na rękach. Nie był wstanie wstać, był zbyt słaby.

– Widzę, że nadal żyjesz. – Pierre podniósł wzrok, gdy usłyszał głos Oriona. Szef Omegi szedł w jego stronę spokojnym krokiem, uśmiechając się kpiąco. – Ostatnio nie chciałeś nam za wiele powiedzieć – mówił, chodząc w kółko – na szczęście znaleźliśmy sposób byś zaczął współpracować – pstryknął palcami, a lampy pod sufitem zapaliły się, oświetlając teren dookoła.

Pierre poczuł się jakby dostał czymś ciężkim w głowę. Świat wokół stanął.

Pod jedną ze ścian leżał jego nieprzytomny ojciec. Ubranie miał potargane, a na całym ciele liczne siniaki i zadrapania. Jęknął z bólu, gdy któryś z pilnujących go żołnierzy, kopnął go w żebra.

Pierre zupełnie zapomniał o własnym wyczerpaniu. Poderwał się gwałtownie i za nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, podbiegł do mężczyzny.

– Tato?! – uklęknął obok Philippa i potrząsnął jego ramieniem, próbując go docucić. Trener z trudem uchylił powieki i uśmiechnął się nieznacznie, widząc ukochanego syna żywego.

– Pierre… – wychrypiał po czym znów stracił przytomność.

– Czego od niego chcecie?! – krzyknął Pierre, odwracając się do Oriona.

– Od niego niczego – prychnął złoczyńca. – Ale od ciebie owszem – uśmiechnął się chytrze i podszedł bliżej. – Jeśli nam pomożesz zostawimy twojego ojczulka w spokoju, a jeśli nie to… – zawiesił na chwilę głos – to dołączy do twojego braciszka po drugiej stronie – roześmiał się głośno.

Pierre spojrzał na niego morderczym wzrokiem. Jego serce biło jak oszalałe, oddychał ciężko, próbując zrozumieć co się właśnie stało.

Jeszcze raz spojrzał na ojca. Poczuł łzy pod powiekami, jego ciało płonęło złością.

Miał tylko jego…

– Dobrze – szepnął w końcu – pomogę wam.

Orion uśmiechnął się z triumfem. Nakazał swoim ludziom, by zaprowadzili chłopaka do laboratorium. Kiedy ci to zrobili, podszedł do nieprzytomnego Philippa i kopnął go z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.

– Pozbądźcie się go – nakazał pozostałym najemnikom. – Nie jest nam już potrzebny.

***

Umierał. Doskonale czuł jak powoli traci oddech, jak jego puls zwalnia, jak powoli uchodzi z niego życie. Trujący gaz, wpuszczany powoli do celi, w której go zamknęli, całkowicie odbierał mu siły, zabierał mu życie.

– Philippe… – Podniósł wzrok słysząc ten dobrze znany, choć dawno nie słyszany, głos.

To była ona, taka jaką ją zapamiętał. Ciemnorude loki opadały na chude ramiona, duże brązowy oczy patrzyły na niego z miłością i ufnością. Ubrana w lekką kwiecistą sukienkę wyglądała tak samo jak w dniu, w którym Bóg postanowił mu ją odebrać.

– Caroline… – wyszeptał. Nie wierzył, że kiedykolwiek będzie mu dane jeszcze ją zobaczyć, usłyszeć jej głos. – To naprawdę ty…

– Tak, kochany – Uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny. – Choć ze mną.

Spróbował ją chwycić, ale jego palce przeszły przez widmową poświatę. Spojrzał z niedowierzeniem na swoją rękę, a potem na żonę Nie bardzo rozumiał co się dzieje, ale jedyną rzeczą jaką teraz pragnął była możliwość chwycenia jej drobnego ciała w swoje ramiona i nie wypuszczania choćby świat się walił.

– Nie mogę… – Coś go trzymało. Nie wiedział co to jest, próbował z tym walczyć, ale był za słaby.

– Tatusiu! Tatusiu!

Kolejny głos, tym razem dziecięcy głosik małego chłopczyka. Philippe z niedowierzeniem spojrzał na sześcioletniego Arsene, który pojawił się po jego prawej stronie, ubrany w niebieskie ogrodniczki z czarnymi włosami ubrudzonymi ziemią.

– Pobawisz się ze mną, tatusiu? – Wyciągnął małe rączki, w których trzymał drewniany samolociki.

Trener przykucnął przed synkiem i delikatnie objął drobne ciałko, które nie okazało się iluzją. Z jego oczu poleciały łzy, całe ciało drżało. Szeptał imię syna, nadal nie pojmując jak to się stało, że znów go widzi.

– Tatusiu…

Jeszcze raz spojrzał na twarz chłopca. Gdy zobaczył w jego oczach radość, nadzieję, wiedział już czego chcę. Wziął do ręki zabawkę i uśmiechnął się smutno.

– Choć, pobawimy się – powiedział.

A potem zapadła ciemność.

2 komentarze:

  1. Jejuu. Powiem szczerze, że wzruszyłam się :( będę z niecierpliwością czekać na kolejny rozdział. Ten jest świetny
    Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę nie mam pojęcia co napisać. Ten rozdział jest taki cudowny! Czytając dwie ostatnie części prawie płakałam. Co dalej będzie z Philippe? Czy on naprawdę umrze...?
    Czekam na kolejny. Uwielbiam Twoje opowiadania! Przepraszam, że taki krótki i bezsensowny komentarz, ale dopiero wróciłam po długiej podróży do domu i jestem trochę zmęczoba. A koniecznie chciałam Ci coś napisać :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń