piątek, 21 października 2016

Rozdział 33

Greg wpadł do Francji zupełnie bez zapowiedzi. Tak naprawdę, to sam nie do końca wiedział po co jedzie, czuł po prostu wewnętrzną potrzebę zobaczenia się z Zosią. Wymówił się tym, że chce sprawdzić, czy odtrutka na pewno zniwelowała truciznę w organizmie Stephana po czym, ku zdziwieniu i irytacji Sherlocka, poleciał do kraju bagietek.

Do Paryża przybył niespodziewanie, ale Zośka nie miała nic przeciwko jego wizycie. Przeciwnie wręcz – zaproponowała, że oprowadzi go po mieście, w ten sposób wymigując się od spędzenia dłuższego czasu z Stephanem i jego rodziną.

– Dlaczego tak bardzo zależało ci na tym żeby ze mną iść? – zapytał Lestrade, kiedy szli ulicami miasta.

– To skomplikowane – westchnęła kobieta, chowając dłonie do kieszeni.

– Bardzo?

– Trochę. To nie tak, że ja ich nie lubię – zaczęła powoli. – Wręcz przeciwnie – uwielbiam dzieciaki, Stephana kocham jak brata, a Stephanie jest dla mnie jak siostra, tylko że…

– Tylko, że co?

– Tylko, że czasami czuję się, jak piąte koło u wozu.

Greg spojrzał na nią zdziwiony.

– Dlaczego? – dopytał.

Dopiero teraz zauważył jak Zosia wygląda. Podkrążone, zmęczone oczy, ziemista cera i niedbale związane w kucyk włosy, nie pasowały do obrazu pani inspektor, który zapamiętał. Zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo ostatnie wydarzenia zmęczył kobietę, jak bardzo ją wyniszczyły.

Dziwne było jednak z jaką siłą uderzył w niego ten fakt.

– Nie odpowiadaj – powiedział, zanim jego przyjaciółka zdążyła cokolwiek powiedzieć. – Byłaś ostatnio w teatrze? – zapytał, chcąc zmienić temat. Wiedział doskonale, że Zosia raczej niechętnie mówi o swoich uczuciach. 

– Proszę?

– Pytam, czy byłaś ostatnio w teatrze? Bo skoro już tak zupełnie normalnie rozmawiamy, o zupełnie normalnych rzeczach, nie związanych z morderstwami, gangami i bronią masowego rażenia, to może zrobiliśmy coś normalnego? – uśmiechnął się niepewnie.

– To nie jest wcale takie głupie – powoli powiedziała Zosia. – Wiesz co, Greg – z chęcią wybiorę się do teatru. I przez chwilę zapomnę o tej całej aferze, w którą się wplątaliśmy.

– I o to mi właśnie chodziło.

***

– Wiesz o co chodzi?

– Wiem tyle, ile powiedziała mi Omega.

Greg Lestrade oparł się o biurko i zmarszczył brwi. Siedzący przed nim Pierre Blain z zdenerwowaniem przełknął ślinę.

– A mówi ci coś nazwisko Moriarty?

Chłopak pokręcił głową. Nigdy nawet nie słyszał o kimś takim.

– To na nic – prychnął z irytacją Sherlock. – On nic nie wie. To bez sensu – opadł na krzesło, złożył dłonie i zaczął myśleć. – Nic nie mów – nakazał, wskazując na Blaina.

– Przecież się nie odzywam – oburzył się informatyk.

– Ale myśli, to wystarczy – warknął. – To nie ma sensu – wstał gwałtownie po czym zaczął krążyć po nie dużym gabinecie – Dlaczego Omega nie ściga Moriartiego? Dlaczego nie próbują go zniszczyć!

– Może współpracują ze sobą – zaproponował bez większego przekonania Greg.

– Orion jest na to za głupi.

– Albo po prostu o sobie nie wiedzą – młody informatyk wzruszył ramionami.

– Co powiedziałeś? – Holmes odwrócił się na pięcie.

– No, że może po prostu Omega nic nie wie o tym waszym Mordardym.

– Moriartim – poprawił go odruchowo Lestrade.

– Jedna i ta sama mortadela, co za różnica – Pierre przewrócił oczami.

Greg prychnął śmiechem, a Sherlock tylko zmarszczył brwi.

Nie rozumiał poczucia humoru zwykłych ludzi.

– Czy to może być aż tak proste… – znów zaczął mówić do siebie detektyw. – Ze strony Omegi owszem. To idioci, ale z cholernym fartem. Ale James… No tak, przecież to oczywiste! – Roześmiał się z triumfem.

– Ale co jest takie oczywiste? – zapytał głupio Greg.

– Właśnie jesteśmy okrutnie wykorzystywani – odpowiedział z dziwnym triumfem w głosie drugi mężczyzna. – I co jest najlepsze – nic z tym nie zrobimy.

***

Kolejne kilkanaście dni upłynęło na nerwowym oczekiwaniu. Z pozoru panował spokój. Stephane wrócił do zdrowia, siatkarze wzięli udział w Final Six, została wybrana szczęśliwa dwunastka, lecąca do Rio, a przez cały czas towarzyszyła im Zosia, jednocześnie monitorująca działania grupy Scotland Yardu w Brazylii. An Moriarty, ani Omega, nie dawali znaku życia. Było spokojnie, wręcz za spokojnie i wszyscy czuli, że to tylko cisza przed burzą.

Pierwsze oznaki, że dzieje się coś dziwnego, zauważył Bieniu. Stał sobie spokojnie w hali warszawskiego lotniska, razem z innymi oczekując na lot do Rio, kiedy nagle wpadł na niego Fabian. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że rozgrywający spojrzał na kolegę spode łba, a jego oczy błysnęły czerwonym światłem.

– F… Fabio… – Przerażony Mati cofnął się kilka kroków. – Wszystko okej?

Chłopak nic nie odpowiedział. Zamiast tego warknął tylko agresywnie po czym wyminął środkowego, niby przez przypadek trącając go ramieniem.

To było dziwne. Nawet bardzo dziwne. Mateusz wiedział, że Drzyzga ma charakter niekoniecznie pasujący do zbawiciela wszechświata, ale nigdy nie widział żeby zachowywał się w ten sposób.

– Bartek, ty też to widziałeś? – zapytał, stojącego obok Kurka.

– Ale, że niby co? – zdezorientowany Kuraś oderwał wzrok od ekranu telefonu.

– Nieważne – odburknął Bieniu. Nie chciało mu się tłumaczyć, szczególnie, że w tym momencie usłyszeli wezwanie do samolotu.

Przez całą podróż nie wspomniał już o tym dziwnym incydencie. Tak naprawdę, to zapomniał o wszystkim, zrzucając dziwne zachowanie Fabiana na zwykłe przemęczenie.

Nie wiedział, że to był dopiero początek.

***
– Są wszyscy?

Zosia potoczyła wzrokiem po zebranych w autokarze członkach reprezentacji. Odpowiedziały jej ciche pomruki i jakieś jedno niechętne „tak”. Wszyscy byli wymęczeni po długiej podróży,, nikt nie miał ochoty na dłuższą integracje.

Szczególnie, że ta wycieczka była szczególnie męcząca. Najpierw prawie spóźnili się na przesiadkę w Paryżu, potem Kurek i Kubiak prawie wsiedli do samolotu, lecącego do Sydney, a na końcu prawie zostali zatrzymani za „opóźnianie lotu i wywoływanie bezpodstawnej paniki”, bo Piter ubzdurał sobie, że na pokładzie są myszy. A okazało się, że to tylko Zati robi sobie z niego głupie żarty, bo mu się nudzi.

– Mogliby być tacy spokojni częściej – westchnęła, opadając na fotel obok Stephana.

– Po pierwsze, to nie możliwe, a po drugie, to zanudzilibyśmy się na śmierć – zaśmiał się trener.

– Może masz rację.

W tym momencie cisza została przerwana przez czyjś zdenerwowany krzyk.

– Proszę, pani! Proszę, pani!

– No i skończył się święty spokój – Zosia przewróciła oczami, ale podniosła się zdenerwowana. – Co się stało?

– Matich zostawiliśmy!

– Ale jakich Matich?

– Mikiego i Bienia! Zapomnieliśmy o nich!

– Cholera – przełknęła kierowniczka. – Panie kierowco, proszę się cofnąć.

Siatkarze mieli racje. Przed terminalem stali ich koledzy – spokojny Bieniu z telefonem przy uchu i trochę bardziej przestraszony Mika, wyglądający jak klasyczna, disnejowska, rozhisteryzowana Myszka Miki.

– Wróciliście po nas! – odetchnął z ulgą przyjmujący.

– Musieliśmy – odburknęła Zośka. – A teraz do autokaru i nie gadać! Im szybciej dojedziemy na miejsce tym mniejsze prawdopodobieństwo, że jeszcze coś zepsujecie.

Powyższy rozdział jest jednym z tych nijakich rozdziałów, o których nic nie jestem wstanie powiedzieć. Po prostu jest.
To tyle na dzisiaj.
Zapraszam na rozdział szesnasty na "Without you..."
Pozdrawiam
Violin

1 komentarz: