niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 35

– Moriarty wie o wiosce?

Siedzieli w trójkę, w pokoju Zosi, omawiając strategię. Fabian nadal był nieprzytomny, ale Sherlock twierdził, że nic mu nie będzie bo, jak mówił, „nie uderzył zbyt mocno”.

– Na pewno – prychnął Holmes. – Moriarty to geniusz. On widzi nas cały czas, ale my jego nie.

– Więc co mamy robić? – zapytał Lestrade.

– Czekać – odpowiedział spokojnie detektyw. – Szukajmy bazy. Nie pozwólmy, by znalazła ją Omega. Potem zajmiemy się resztą.

Greg powoli pokiwał głową, choć nie był do końca przekonany co do słów towarzysza.

  Macie jakieś podejrzenia, co do tego, gdzie może być wejście do bazy? – Zosia nerwowo stukała palcami o blat biurka.

– Owszem – przytaknął Sherlock. – Od razu wykluczyliśmy wszelkie budynki. Wioska powstała po upadku programu, bloki zbudowano stosunkowo niedawno i to na zupełnie niezabudowanym terenie. Trzeba poszukać…

– Jakiś przejść w ziemi – od razu zgadła kobieta.

– Musiałaś mi przerwać? – prychnął z irytacją Holmes.

– Przepraszam. Kontynuuj swoje nad wyraz niezwykłe wywody – przewróciła oczami.

– Tak, jak mówiłem, za nim mi okrutnie przerwano – prawie zabił Polkę wzrokiem. – Wejście, to najprawdopodobniej jakiś szyb, ale zakamuflowana winda. Trzeba dokładnie zbadać nawierzchnie całego kompleksu.

– Przydałby się jaki rentgen, albo coś podobnego – westchnął Lestrade. – Niestety, rząd tnie koszty, a to super zaawansowana technologia. Nie ma szans żebyśmy coś takiego wybębnili.

– Może nie będzie trzeba – Zosia uśmiechnęła się chytrze.

– Niby dlaczego?

– Wierz mi – mamy tu speców od wpadania w różne dziury i pułapki.

***

– Bartek, ja rozumiem, że masz problem z snem, ale to nie oznacza, że musisz budzić wszystkich wokół – zaspany Piotrek podrapał się po głowie.

– Przepraszam, Piter, ale potrzebuje towarzystwa na moim nocnym spacerze – Kurek uśmiechnął się przepraszająco.

– A gdzie ty zamierzasz spacerować? – prychnął środkowy. – Po nutellę się do stołówki wybierasz?

Atakujący nic ni odpowiedział, ale jego mina mówiła wszystko.

Piotrek westchnął głęboko. Z jednej strony marzył mu się powrót do cieplutkiego, przytulnego łóżeczka, ale z drugiej… Bartek był jego przyjacielem i powinien pomóc mu w spełnieniu marzenia.

Poszli więc we dwóch. Niczym Batman i Robin, Pinkie i Mózg, Asterix i Obelix, towarzysze na dobre i na złe, przemykali między budynkami wioski, by nielegalnie zdobyć ambrozję, pokarm bogów.

Powoli wkroczyli do słabo oświetlonej stołówki. Doskonale wiedzieli, gdzie jest nutella. Za jednym z blatów, w przeszklonej szafce, stały rządkiem szklane słoiki. Podeszli do nich ostrożnie, stąpając na placach i nisko pochylając głowę. Stosują starożytne techniki otwierania schowków, włamali się do szafki.  A gdy otworzyli ją na oścież, niebiańskie światło zalało nutelle i rozległy się chóry anielskie.

– Czyż nie jest piękna? – Bartek z błogością wpatrywał się w zdobycz.

– Ta, jasne – Piotrek przewrócił oczami. – Czy możemy już iść?

Kurek spojrzał na niego najbardziej tępym wzrokiem, na jaki było go stać. Dokładnie dwadzieścia trzy sekundy zajęło mu ogarnięcie, czego chce środkowy.

– Oh, tak, oczywiście – zażarcie pokiwał głową po czym chwycił jeden słoik i dumnym krokiem wymaszerował ze stołówki. Piotrek pognał za nim.

– Nutella, moja nutella, moje skarbeńko najukochańsze – Bartek szedł, tulą do siebie krem i cały czas szepcząc do niego, jak do małego dziecka. Piter wlókł się za nim nic nie mówiąc, ale za to poważnie zastanawiając się, czy jeszcze zdąży zmienić zawód.

Tak się zamyślił, że nie zauważył, że Kurek przystanął by zawiązać sobie buta. Nowakowski wpadł na niego, przy okazji przewracając nutelle. Słoik z melodyjny szczękotem potoczył się bo betonie i zatrzymał się dopiero na czymś, co wyglądało, jak całkiem spora, drewniana pokrywa od studzienki.

– No i co zrobiłeś?! – fuknął Bartuś. – Uciekła ode mnie! – dodał płaczliwie.

Piotrek znów przewrócił oczami. Zdecydowanie tej nocy naciągnął sobie mięśnie gałki ocznej.

– Nic jej się nie stał – westchnął, podchodząc do opakowania. – Zobacz – wziął go do ręki – jest cały i zdrowy.

I w tym momencie pożałował swoich słów, bo momentalnie przypomniała sobie o nim siła ciężkości. Studzienka załamała się pod nim z cichym trzaskiem, a on wpadł do środka, szaleńczo wymachując przy tym rękami.

Przynajmniej nie było głęboko.

– Piter, żyjesz!

Podniósł głowę i zobaczył Bartka, który pochylał się nad otworem z wyjątkowo przerażoną miną.

– Na twoje nieszczęście owszem – odpowiedział zirytowany.

– Spokojnie, zaraz cię wyciągnę, tylko znajdę jakąś linę czy coś! – odkrzyknął atakujący po czym zniknął w ciemności.

Piotrek westchnął głęboko. Doskonale znał stopień rozgarnięcia Kurka i wiedział, że spędzi w tej dziurze jeszcze długie minuty.

Postanowił wykorzystać ten czas, by trochę się rozejrzeć. Okazało się bowiem, że nie trafił do jakiejś tam dziury. W jednej z ścian wykuty został wąski, niezbyt wysoki korytarz, prowadzący w nieznane. Środkowy był osobnikiem ciekawskim, więc schylił głowę i wszedł do niego powoli. Macając wilgotną ścianę, przeszedł po omacku dobre pięćdziesiąt metrów za nim doszedł do czegoś co mogło być pomieszczeniem.

Nadal było ciemno, nie był wstanie powiedzieć, gdzie jest, ale czuł, że znalazł się w naprawdę sporej grocie. Zaczął badać ściany wokół, aż w końcu, ku własnemu zdziwieniu, trafił na włącznik światła. Nacisnął go podekscytowany.

Pod sufitem zapaliły się znajome jarzeniówki, oświetlając jeszcze bardziej znajome urządzenia. Piotrek, jak głupi wpatrywał się w ogromne instalacje, które łudząco przypominały te w Spale i Tokio.

Dobrych kilka chwil zajęło mu zrozumienie co widzi. Gdy w końcu to do niego dotarło, odwrócił się na pięcie i szaleńczym pędem, pokonał drogę do znajomej studzienki. Był tam akurat w momencie, w którym wrócił też Kurek.

– Mam linę! – krzyknął rozradowany, zrzucając kumplowi mocny sznur.  Ten chwycił go, obwiązał się ciasno, poprosił opatrzność o opiekę po czym pociągnął za niego, by przekazać koledze, że jest gotowy. Zaczął powoli wspinać się po ścianie, jednocześnie, będąc wciągany przez Bartka i jeszcze kogoś.

Tym kimś byli Dawid i Karol. Jak się okazało, Kuraś zrobił taką aferę, że obudził pół budynku, nie tylko polskich siatkarzy, ale też ręcznych, wioślarzy i nawet oberwał poduszką od dwóch lekkoatletek. Na szczęście jednak wokół studzienki zebrała się tylko siatkarska ekipa. Piotrek nie był gotowy na morderczy wzrok Tałanta Dujszebajewa.

– Piotrek!

Gdy tylko stanął na powierzchni, na szyję rzucił mu się Bartek.

– Już się bałem, że utkniesz tam na zawsze.

– Jak widać nie zostałem – prychnął Nowakowski. Odszukał wzrokiem Zosię. Wiedział, że koniecznie musi powiedzieć jej o tym co znalazł.

Kobieta stałą w pewnej odległości od zbiegowiska. Widać było, że jest zmęczona, choć nadal miała na sobie „robocze” ubrania, co oznaczało, że pracowała, choć był środek nocy.

– Zosia… – podszedł do niej ostrożnie.

– Tak? –Uniosła głowę i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.

– Bo tam na dole ja… ja znalazłem coś...

– Co takiego?

– Ostatnią bazę.



Prezentuję kolejny rozdział. Nie napiszę o nim za wiele, bo jest już późno, a mnie chce się spać.
Proszę, zostawcie komentarz.
Pozdrawiam
Violin

1 komentarz: